Dzielenie, procenty, rachunek prawdopodobieństwa. Przy tablicy czy może lepiej z talią kart w dłoni? W koszalińskim Bronku pasjonaci brydża szkolą matematyków.
Lekcja w drugiej matematycznej. Na ławkach ustawionych jak w kasynie zielone sukno. Przy każdym stoliku czwórka uczniów wpatrzona w zestaw kart trzymanych w dłoniach. Wokół krąży czterech instruktorów. Zaglądają młodym przez ramię, temu rzucą: „Niska blotka zachęca, wysoka zniechęca”, tamtemu: „Kto nie gra atutów, ten chodzi bez butów”. Czasem wezmą kogoś do tablicy i rozrysują rozgrywkę krzyżykami i symbolami. Głównie jednak uczą liczenia w pamięci. W klasie, a czasem i na korytarzu (bo lekcje brydża cieszą się w koszalińskim II LO zainteresowaniem) panuje klimat głębokiego namysłu. Lecz zaglądać trzeba nie tylko we własne myśli, ale i partnera. Brydż to gra w duecie.
Międzyszkolny Klub Brydżowy „Szlemik”, w którego skład wchodzą, prócz licealistów z Bronka, także uczniowie z podstawówek w Mielnie i Sarbinowie, działa od września ubiegłego roku. Inicjatywę podjęło czterech zapaleńców brydża, którzy mogliby być ojcami albo dziadkami przyszłych brydżystów. Panowie, wszyscy posiadający tytuły mistrzów krajowych, mają nadzieję, że hodują narybek lokalnej ligi i zdobywają przyszłych partnerów lub oponentów do jednego stołu.
Przyczółki brydża
W karierze sportowej wypadek to często moment przełomowy. Tak było w przypadku Piotra Wilczoka, prezesa Szlemika, z tym że wypadek nie wyhamował kariery, ale ją… zainicjował. – Zaczęło się od upadku z dachu, z 12 metrów – opowiada pan Piotr o czasach, gdy miał 25 lat. – Jaki miałem wybór na wsi, w Unieściu? Spacerowanie o kulach albo ruszenie głową. Do tego drugiego namawiał młodych Zenon Zawiejski, który założył u nas sekcję brydża. Lubię matematykę. Zafascynowała mnie ta gra.
Szybko zachłysnął się kartami, grał siedem dni w tygodniu. – Gdybym nie musiał odchodzić od stołu, tobym nie odchodził. To była fascynacja młodego zapaleńca, ale też urażona ambicja, presja, by ogrywać innych – wspomina prezes, przyznając, że z amoku ocuciła go dopiero myśl o bliskich, zobowiązaniach rodzinnych, pracy.
Jeśli komuś brydż kojarzy się z elegancką rywalizacją, może się rozczarować. Na zawodach gracze bywają nerwowi, a nawet wulgarni, agresywni. To jeden z powodów, dla których Piotr Wilczok na jakiś czas porzucił ten sport. Zdecydował się jednak wrócić, nie by walczyć o laury, lecz o sportowy etos. – Zależy mi, by powstały przyczółki brydża w naszym regionie, by dzieciom i młodzieży pokazać, jak piękna i fascynująca jest ta gra, jak rozwija umysł, podnosi kwalifikacje. Przecież oni w przyszłości będą musieli podejmować błyskawiczne decyzje, rozważać wszystkie za i przeciw. Tego brydż uczy przy każdej lewie.
Liczby non stop
Bo brydż to liczby: 13 kart w kolorze, 4 kolory, 4 asy, 4 damy… – To tylko 52 karty, nietrudno to przeliczyć – tłumaczy P. Wilczok. I dodaje od razu, że uczniom z matematycznej nie przychodzi to łatwo. – Okaleczyliśmy to pokolenie, pozwalając mu korzystać z kalkulatorów. Wolno myślą. A tu bez liczenia się nie da. Uczymy ich matematyki na nowo. Pokazujemy: tak, da się liczyć non stop. Po czasie zaczyna im się podobać rachunek prawdopodobieństwa, procenty, a jeśli jest jeszcze krzta wyobraźni… – mówi prezes, niektórym z podopiecznych wróżąc sukcesy.
Bakcyla złapał Tymoteusz Gobosz z II M. – Przyjemnie jest pomyśleć, a brydż tego wymaga. Trzeba przeanalizować każdy ruch, przewidzieć ruchy graczy. To trudne, ale rozwija umysł – mówi nastolatek.
Jego o rok starszemu koledze Maciejowi Matusikowi w brydżu spodobało się właśnie to skomplikowanie, dużo większe niż w ulubionym wcześniej tysiącu. – Brydż w drugiej części rozgrywki opiera się na logice, zapamiętywaniu zużytych kart, wnioskowaniu, jakimi siłami dysponuje oponent. I na planie, jak go pokonać – tłumaczy zasady trzecioklasista. – To trening szybkiego myślenia i odnajdowania się w nowej sytuacji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |