W Iraku zginęło 22 polskich żołnierzy. Tyle samo pochłonęła dotąd misja afgańska. W kraju zostali osieroceni dzieci, żony, matki, ojcowie…
Nie wybieraj sobie losu
Gdy Tomek kończył naukę w technikum elektronicznym, stwierdził: „Tak ciężko jest z pracą, to może pójdę do wojska?” – A potem to już tylko było wojsko i wojsko – opowiada matka. Najpierw znalazł się w łączności. Ale nudził się, siedząc przy radiostacji. „Nie ma tam dla mnie roboty” – skarżył się rodzicom i postanowił poprosić o przeniesienie do kawalerii powietrznej w Nowym Glinniku koło Tomaszowa Mazowieckiego. Bo służba ciekawsza, a i z domu do koszar niedaleko. – Od nas, ze Studzianny, to jakieś 20 kilometrów. Czasem to nawet jeździł do koszar na rowerze – opowiada Maria Jura. Ale rodzice nie cieszyli się z przenosin syna do jednostki szturmanów. „Nie wybieraj sobie losu” – ostrzegali go.
Tomek chciał jechać na misje zagraniczne. Pociągała go taka przygoda. Za pierwszym razem mu się nie udało – dowództwo uznało, że nie jest jeszcze w pełni wyszkolony. Ale w końcu 2006 r. zapadła decyzja o jego wyjeździe do Iraku. – Siedzieliśmy z nim po Pasterce prawie do rana. Wtedy nie było już u niego widać entuzjazmu z powodu wyjazdu. Jeszcze 4 stycznia mieliśmy próbę orkiestry. Pożegnaliśmy go. Czuł się nieswojo – wspomina Szczepan Małachowski. Krótko przed wylotem do Iraku ojciec prosił Tomka: „Nie jedź. Mam złe przeczucia. Wycofaj się”. „Teraz już nie mogę” – odparł 25-letni żołnierz.
Do wyjazdu na misje nikt nie jest formalnie zmuszony. Ale kawaleria powietrzna to jedna z najlepszych jednostek w kraju. Szturmani spod Tomaszowa wciąż są na jakiejś misji za granicą. Chcieć służyć w takiej jednostce, a nie chcieć wyjechać na misje? To byłoby co najmniej dziwne. Poza tym, jeśli chce się zrobić karierę w wojsku, to trzeba jechać na misje. Bo kogo w końcu armia ma awansować, jak nie tych sprawdzonych w boju?
Mówił: „Jest bardzo źle”
– Do kwietnia było dobrze. Jak dzwonił z Iraku, to się śmiał; był zadowolony. Ostatni raz zadzwonił w Wielkanoc. Mówił, że jest bardzo źle. Potem już nie zadzwonił – mówi Maria Jura. Ciało Tomka zostało sprowadzone do Polski w zaspawanej, metalowej trumnie. Tylko twarz można było zobaczyć przez małe okienko. – Nic prawie nie pamiętam z tego czasu, trochę tylko pogrzeb – mówi matka. Inni członkowie rodziny dodają, że już następnego dnia po feralnej nocy zjawili się dziennikarze. Chcieli rozmawiać. Ale Jurowie się nie zgodzili. Rodzina uważa, że wojsko porządnie się wobec nich zachowało. Zorganizowało pogrzeb. Przekazało należne bliskim odszkodowania i odprawy. Dowództwo jednostki zaprasza rodziców kaprala Tomasza Jury na wojskowe uroczystości. Matka nie korzysta z tych zaproszeń – widok żołnierzy za bardzo przypomina jej syna. Ale jej mąż odwiedza koszary. – Zostaliśmy też zaproszeni przez prezydenta Kaczyńskiego na Dzień Wojska Polskiego do Warszawy. Byliśmy w Belwederze – opowiada Władysław Jura.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |