Gdyby wszyscy byli tacy sami, świat byłby nudny. Może właśnie dlatego Pan Bóg wymyślił małżeństwo…
Nasze spotkanie burzy im trochę rodzinny rytm. Jest już po zmroku, przez okno z salonu nie widać ogrodu z jabłonią i placem zabaw. Dzieci jeszcze nie śpią, tylko przysłuchują się naszej rozmowie, zainteresowane niecodziennym gościem (w dobie pandemii każdy gość jest na wagę złota), ale szybko znikają w swoich pokojach. Michał zaraz puści im bajkę (to też jest niecodzienne wydarzenie). Mały domek wciśnięty pomiędzy inne na wałbrzyskim Poniatowie.
Na stole rozgrzewająca herbata i domowy jabłecznik z owoców z własnej jabłoni. Stoi w ogrodzie, w którym Michał ostatnio zbudował plac zabaw dla dzieci. W czasie epidemii dla Magdy to było prawdziwe błogosławieństwo. Nie pracuje zawodowo, ale przy trójce małych dzieci pracy ma całkiem sporo. Nic więc dziwnego, że kiedy Michał wraca z pracy, chcą jak najwięcej czasu spędzić wspólnie. Jedzą razem obiad, po nim obowiązkowo kawa i jakiś mały deser, chociażby to była kostka czekolady. Popołudniami grają (Michał uczy teraz 8-letniego Maksia gry w szachy), potem jest wspólna kolacja, następnie kąpanie dzieci, modlitwa rodzinna i jeszcze przed snem czytanie książek (obecnie „Dzieci z Bullerbyn”). A potem rodzice mają czas dla siebie. Bardzo dużo czasu, bo dzieci przed godziną 20 są już w łóżkach. I to dzięki tym wieczorom, jesienią i zimą jakby jeszcze dłuższym, tak dobrze im ze sobą.
Jak ogień i woda
Małżeństwem są od 10 lat, poznali się dwa lata wcześniej. Już na samym początku, gdy ze sobą zamieszkali, Magda wiedziała, że łatwo nie będzie. Ona otwarta, energiczna, rozgadana. On introwertyk, małomówny, domator. Miała wrażenie, że to małżeństwo jest skazane na porażkę, bo kiedy jej się spieszy, on ma przecież jeszcze dużo czasu, a kiedy chce coś z nim szybko ustalić, on musi się nad tym dłużej zastanowić. – Kiedy patrzyłam na niego już bez „różowych okularów”, dostawałam szału i zastanawiałam się, jak wytrzymam całe życie z takim powolniakiem. Wydawało mi się, że go zmienię, okazało się, że się nie da – przyznaje Magda. – Dla choleryka każdy jest zbyt wolny – tłumaczy się Michał. W tym, co mówi (a może bardziej: jak mówi), nie słychać żadnego wyrzutu, można się jednak domyślać, że jemu też łatwo nie było. Tym bardziej że oboje nie mieli wobec siebie złych intencji. Tacy po prostu są. Teraz to wiedzą, wtedy ich przyszłość nie rysowała się kolorowo. Na szczęście kilka miesięcy po ślubie zadzwonił do nich znajomy z propozycją dołączenia do powstającego kręgu Domowego Kościoła. Magda bardzo chciała wejść do jakiejś wspólnoty, znała jednak Michała na tyle dobrze, że była przekonana, że on do żadnej się nie zapisze. I tu zdarzył się cud, być może nie pierwszy w ich życiu, na pewno nie ostatni. Michał się zgodził. – Jak powiedział, że pójdzie i zobaczy, to już czułam, że w tym jest palec Boży, Michał by tego nie powiedział sam z siebie. Na tym spotkaniu byli Andrzej i Ewa, którzy kilka miesięcy wcześniej bawili się na naszym weselu. Kiedy ich tam zobaczyliśmy, wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrym miejscu – wspomina Magda. Przez dwa lata chodzili na spotkania, ale raczej bez przekonania. Pan Bóg był tylko tłem dla spotykań młodych małżeństw. Przełom przyszedł, kiedy po dwóch latach pojechali na rekolekcje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |