O kryzysie braci kaznodziejów i Lecha Poznań z dominikaninem Wojciechem Prusem rozmawia Marcin Jakimowicz.
W ostatniej minucie finału Ligi Mistrzów?
– Wystarczy, że to finał naszego podwórka. Myślę, że lepiej dla naszego przeżywania wiary, gdybyśmy nie używali wyświechtanego słowa „grzesznik”, ale po prostu „przegrany”. Mówiłem to kazanie, podbudowywałem ludzi na okoliczność porażek: „Zobaczcie, usprawiedliwiony wyszedł ten, który przegrywał, nie zwycięzca”. Tylko że potem oglądnąłem mecz Lecha z Górnikiem (śmiech)... Co tu dużo gadać: wszystkie kazania mówimy o sobie i do siebie. I musimy je od razy przeżywać na sobie.
Może trener Zieliński przejął się niedzielną Ewangelią i świadomie pokazał niemoc?
– Może? (śmiech). Łatwo mówi się kazania, a potem człowiek nie potrafi przeżywać zwykłej porażki swej drużyny. Jest kompletnie bezbronny. A co dopiero wobec odejść braci!
Ale wreszcie może zawyć do Pana Boga: Ratuj! Może stoi Ojciec po drugiej stronie reflektora: rzuca światło, samemu stojąc w cieniu?
– Nie mam pojęcia… Zauważyłem, że gdy pracowałem w krakowskiej „Beczce”, wszystkie nawrócenia czy radykalne przemiany u studentów, których byłem duszpasterzem, dokonywały się wtedy, gdy mnie nie było. Póki byłem na miejscu, nic się nie działo. A potem przyjeżdżałem i wysłuchiwałem poruszających historii…
Ale dzięki temu nie mógł Ojciec powiedzieć: „My z Panem Jezusem”…
– To prawda. Może ja jestem jak Franciszek Smuda, który twierdzi, że Lech zdobył mistrzostwo, bo on go dobrze przygotował, a potem odszedł? Oczywiście, że mogłem ewangelicznie westchnąć: „Sługa nieużyteczny jestem”. Takie rzeczy czyta się znakomicie, ale gdy to na człowieka spada…Kiedyś do poznańskiego klasztoru przyjechali włoscy kapłani, pracujący w brazylijskich slumsach: Antonello Cadeddu i Enrique Porcu. Tłumy ludzi. Ja ich tłumaczyłem, dobrze nam się współgrało, wpadliśmy w rezonans. Zdziwiłem się, że to, co oni mówili, było proste. Nic nowego, klasyka gatunku – a ludzie walili drzwiami i oknami. Zapamiętałem jednak bardzo jeden przykład. Ojciec Enrique opowiadał o tym, że babcia uczyła go, jak się unieruchamia kurę. Trzeba narysować na asfalcie linię, a potem chwycić kurę i zbliżać ją powoli do tej linii. Ona w pewnym momencie dostaje tak zwanego strita, zeza, fiksuje, jest ogłupiała. To ją paraliżuje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |