Joanna nigdy nie traktowała niepełnosprawności jako swojej istotnej cechy, ale "załącznik", a decyzja o dziecku była podjęta świadomie, wspólnie z mężem Piotrem.
Gdy w marcu ubiegłego roku, na trzy tygodnie przed rozwiązaniem, Joanna, która zmaga się z niepełnosprawnością ruchową, trafiła do szpitala na obserwację, z powodu pandemii utknęła w lecznicy. - Co mi dało siłę? To, że miałam dziecko pod sercem - mówi młoda kobieta.
Ela, córka Joanny i Piotra Siejków z Płocka, przyszła na świat przez cesarskie cięcie. Jej mama musiała być pod głęboką narkozą, tak jak było to wcześniej zaplanowane, bo jej niepełnosprawność fizyczna wyklucza możliwość porodu naturalnego. Na to akurat była przygotowana psychicznie. Ale nie spodziewała się, podobnie jak każdy, że w tym czasie zacznie się pandemia.
- Szłam do szpitala ze spokojem i świadomością, że będę otoczona opieką medyczną, a jednocześnie będę miała wsparcie męża, mamy, teściowej podczas odwiedzin. Były jeszcze trzy tygodnie do porodu, trafiłam tylko na obserwację, ale dwa dni później ruszyły obostrzenia i można powiedzieć, że zostałam już "uwięziona" w szpitalu do końca. Czułam strach, obawę, bo z dnia na dzień zostałam bez wsparcia bliskich - wspomina ostatnie tygodnie przed porodem młoda mama.
Bała się podwójnie - samej cesarki, która jest w jakiś sposób zabiegiem inwazyjnym, i tego, co niespodziewanie wybuchło na świecie. - Wiedziałam, że muszę się uspokoić, bo ta mała istota chłonie moje emocje i potrzebuje mnie w pełni sił. Wiedziałam też, że mimo wszystko w końcu wyjdziemy razem z tego szpitala, do domu, do męża, do moich najbliższych - mówi Joanna.
I tak się stało, chociaż przed samym porodem przeżyła jeszcze drugie stresujące zaskoczenie - okazało się, że będzie rodzić w innym szpitalu, niż było to planowe. Ela urodziła się zdrowa, a jej mama może już dziś spokojne odliczać kolejne miesiące, odkąd są razem z małą, która już niedługo zacznie raczkować.
- Dla mnie macierzyństwo to potęga. To stan, który wyzwala siły, z jakich nawet nie zdajemy sobie sprawy. Sama się sobie dziwię, że tyle potrafię zrobić przy małej. O ile w dzień zwykle przychodzi babcia, to często bywało już tak, że mąż był na zmiany w pracy, a ja na całą noc zostawałam sama z kilkumiesięcznym dzieckiem. Czasem jesteśmy same cały dzień - mówi młoda kobieta, która w swoim środowisku od lat stara się przełamywać stereotypy dotyczące osób niepełnosprawnych. Również te dotyczące ich prawa do macierzyństwa i ojcostwa.
Joanna od dzieciństwa zmaga się niepełnosprawnością ruchową. Ma wodogłowie, rozszczep kręgosłupa, a za sobą lata rehabilitacji i usprawniania. Choroba nie przeszkodziła jej w ukończeniu studiów, uzyskaniu dyplomu pedagoga specjalnego, zrobieniu kolejnych studiów podyplomowych, w tym logopedii. By być niezależną mobilnie zrobiła prawo jazdy. Nigdy nie traktowała niepełnosprawności jako swojej istotnej cechy. Mówi o sobie, że lubi wyzwania. Gdy spotkała Piotra, świadomie podjęła decyzję o wyjściu za mąż. Można powiedzieć, że tworzą małżeństwo "mieszane", w którym jedna osoba jest pełnosprawna, a druga nie. Oboje chcieli założyć rodzinę.
- Gdy w naszym środowisku "poszła" informacja, że jestem w ciąży i że dziecko jest zdrowe, były reakcje typu: "Kto ci będzie pomagał, gdy mąż będzie w pracy? Co ze spacerami, z wyjazdami do lekarzy? A przedszkole, a szkoła?". Przyznaję, że takie głosy mnie bolały, jeśli wziąć pod uwagę fakt, jaką drogę przeszłam. Odpowiadałam więc: "Chwileczkę, najpierw niech się urodzi...". Która kobieta w czasie ciąży planuje dziecku już szkołę podstawą? My po prostu nie dawaliśmy się zwariować. Przygotowywaliśmy się powoli, zaaranżowaliśmy na nowo wnętrze mieszkania - wspomina Joanna.
Kupiła też kilka książek o porodzie i rodzicielstwie. Ale dziś śmieje się, że nie jest najlepszym przykładem wiernej czytelniczki takich poradników. - Tę o cesarskim cięciu przeczytałam, gdy Ela miała już prawie pół roku - przyznaje. Tak naprawdę każdy dzień jest lekcją, na której wiele się uczy w praktyce.
Małżeństwo Siejków zgodnie wychodzi z założenia, że wychowanie dziecka jest sprawą wspólną. Oczywiście, jest pewien podział ról, chociażby z tego względu, że pewne czynności Joannie jest trudno samej wykonać. - Nie jestem w stanie samodzielnie wyjść z córką na spacer, muszę mieć kogoś do pomocy. Ale na przykład od usypiania jestem ja, bo gdy Ela leży w wózku, a mąż jest obok, to córka nie usypia, tylko się śmieje... - mówi z uśmiechem młoda mama.
- Patrzysz na maleńkiego człowieka, jak się rozwija, jak zaczyna cię rozpoznawać, uśmiechać się, ale wciąż jest absolutnie zależny od nas. Bycie matką jest wielkim wyzwaniem, ale pięknym. Masz przy sobie nowe życie. Bierzesz współudział w dziele stworzenia. Wiesz, że jako rodzic nie przeżyjesz za niego życia, ale musisz kroczyć w ślad z tym małym człowiekiem, który jest odrębną osobą, ma swoje talenty i takie czy inne cechy - mówi Joanna.
Na razie młoda płocczanka nie wybiega za daleko w przyszłość. Z czasem, owszem, chce być aktywna zawodowo, chce wrócić do działalności Stowarzyszenia "Nowa szansa", które założyła w Płocku wraz z osobami, które mają podobną historię. Teraz najważniejsza jest rola mamy, w której, mimo własnej niepełnosprawności, jest niezastąpiona.
- Moją niepełnosprawność zawsze traktowałam jako "załącznik", nie jako coś, co mnie określa w istotny sposób. Zawsze też postrzegałam niepełnosprawnych tak jak innych ludzi i uważałam, że mają prawo pracować i zakładać rodziny. Problem rodzicielstwa u osób niepełnosprawnych w ogóle jest tematem tabu. Teraz trochę się to zmienia, ale wcześniej praktyczne nie miałam styczności z takimi osobami niepełnosprawnymi, które założyły rodziny; nie miałam konkretnych wzorów takich matek. Ale to mi nie przeszkadzało, bo ja lubię wyzwania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |