W kolejnej wakacyjnej wędrówce przez diecezję zawitaliśmy do jedynej takiej wsi w Polsce, która zasłynęła sztuką utrwalania nietrwałego.
Przy długich stołach praca wre. Biały pył pokrywa niemal wszystko dookoła, brudzi ręce i zostawia długie smugi na policzkach. Nikt się tym nie przejmuje – ani ci sprawni, ani ci, dla których najprostsze zajęcia mogą być górą nie do pokonania.
Ledwie się zakwaterowali - już znaleźli zajęcie w bolesławieckiej manufakturze ceramiki. Grupa kilkudziesięciu żołnierzy amerykańskich ozdobiła pierwsze w swoim życiu naczynia z gliny.
W jedynej pradawnej osadzie na Lubelszczyźnie kolejny raz spotkali się miłośnicy archeologii doświadczalnej.
Dziś robią kury, ale wcześniej były jajka, także sadzone. Dzięki pomysłowości i dobrej woli kilku osób, świetnie bawią się całe wsie.
Mówią, że wystarczy niewiele, by powstał garnek: glina, wirujący krążek i sprawne ręce. Jednak prawdziwe arcydzieła mogą wytoczyć tylko prawdziwi mistrzowie, którzy latami poznają tajemnice fachu.
Jedni po lekcjach chodzą na angielski i tenis. Inni lepią z gliny, szyją bądź się wspinają. Wszyscy, zdaniem psychologów, odkrywają samych siebie i świat w nowy sposób.
Choć wydawać by się mogło, że nie święci garnki lepią, to jednak garncarstwo to prawdziwe artystyczne rzemiosło i wielka sztuka, przekazywana często z pokolenia na pokolenie. Tylko spod sprawnych i doświadczonych rąk mogą wyjść prawdziwe dzieła sztuki.
– Fakt, że każdy przedmiot robiony jest osobno, długo i z sercem sprawia, że nasze wyroby są wyjątkowe – mówi Zofia Solak.
Dzieci urodziły im się spontanicznie albo – jak kto woli: ponieważ pozwolili się im wszystkim urodzić.