Choć nie są już pierwszej młodości, z entuzjazmem uczą się aktorstwa. Poddają się magii scenicznych desek, oślepiających reflektorów i oklasków. I nie dają się starości.
Bilety wyprzedane dwa miesiące wcześniej, komplety na widowni, a jednak „Merylin Mongoł” Nikołaja Kolady w stołecznym teatrze Ateneum budzi zastrzeżenia. Co więcej - pozostawia niedosyt.
– Każdy z nas powinien dbać o to, jak mówi. Każdy, bez względu na zawód. A żeby ładnie mówić, nie trzeba mówić dużo – uważa Edyta.
Sala tonie w mroku, jedyny snop światła pada na drzwi, w których staje ona – Markiza...
– Kluczem do sukcesu było to, że Agnieszka uwierzyła w dzieci, w ich kreatywność i samodzielność. Gdyby nie jej ufność w możliwości dzieci, do niczego by nie doszło – mówi Teresa Bibik.
Jeśli pokonają tremę, widząc z wysokości sceny rzędy wpatrzonych w siebie oczu, to poradzą sobie też w urzędzie czy w sklepie.
Był listopad 2016 roku. Do sali przy ul. Fatimskiej, w której odbywały się warsztaty terapii zajęciowej prowadzone przez Stowarzyszenie „Klika”, wszedł Maciej Sikorski, nowy instruktor.
– Kiedy dostaliśmy zaproszenie od chińskich katolików, nie wierzyłam, że to jest możliwe – mówi Izabela Wolska-Zimny, kierownik artystyczny teatru.
– To jest taka ekipa, że oprócz tego, że dobrze czują się na scenie, to dobrze czują się ze sobą – mówi s. Malwina Świątczak CP.