Ich sytuacja wydawała się beznadziejna. Przemoc w domu, alkohol i w końcu rozwód, choć tylko w sądzie, bo Pan Bóg nie dał za wygraną. Sakramentu nie da się tak po prostu wymazać.
Mają cztery córki, ale nie byli szczęśliwą rodziną. W ich domu były alkohol i przemoc. W końcu ona nie wytrzymała. Wystawiła mu walizki za drzwi i powiedziała, że chce rozwodu. Ich małżeństwo według prawa trwało 18 lat. Potem się rozpadło. Jednak tylko po ludzku, bo Bóg o nich nie zapomniał. Dziś działają we wspólnocie „Sychar”, bo chcą dać innym nadzieję, że każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania.
Bez nadziei?
Mirka i Jarek są sakramentalnym małżeństwem od 25 lat. – Pamiętam, jak ślubowałem żonie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Po latach jednak okazało się, że wcale nie wypełnialiśmy słów przysięgi – mówi Jarek. – Dzień rozwodu był dla mnie największą życiową porażką. Całe życie legło w gruzach. Wyjechałem za granicę układać sobie życie po swojemu – wspomina. Dla jego żony rozwód wydawał się jedynym słusznym rozwiązaniem. – Nie mogłam już wytrzymać. Powiedziałam: „dość”, ale dwa i pół roku po rozwodzie zobaczyłam, że wcale nie jestem szczęśliwa. Zaczęłam pytać Boga, o co chodzi w życiu. To był czas mojego nawrócenia – mówi. – Wtedy zrozumiałam, że chciałam się tym rozwodem wypisać z czegoś, z czego nie można się wypisać.
Mirka w tym czasie poznała ludzi z „Sycharu”. – Czekali wiele lat na swoich mężów i żony i mimo tego byli szczęśliwi. Ja też tak chciałam. Wydawało mi się, że bardzo dobrze przemyślałam decyzję o rozwodzie, ale nie dało się tak żyć. Niby męża nie było, miałam pozornie spokój, ale czułam, że nie żyłam pełnią życia. Nie wzięłam pod uwagę, że sakrament jest na zawsze i wiąże trzy osoby – męża, żonę i Boga – mówi Mirka. – Napisałam wiadomość do Jarka, że się za niego modlę, że go kocham i że jest sposób na to, żeby nasze małżeństwo się odrodziło. I czekałam – mówi.
Dla Jarka to jednak nie było takie proste. – Nie mogłem się z tym pogodzić, że żona wystąpiła o rozwód, choć przecież w dużej mierze to było z mojej winy. Szukałem pomocy, ale wszystkie rozwiązania były pod hasłem: idź dalej, masz prawo być szczęśliwy. A ja byłem przekonany, że nie tak miało być. Pewnego dnia wszedłem na stronę sychar.org, a tam uderzyły mnie słowa: „Każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania”. Pomyślałem wtedy, że może każde, ale na pewno nie moje. Byłem już w nowym związku. Kiedy żona wysłała do mnie wiadomość, że nasze małżeństwo można jeszcze ocalić, pomyślałem, że oszalała – mówi Jarek. Te słowa nie pozostały jednak bez echa. Zaczął rozważać powrót do Polski i do rodziny.
Zacząć od siebie
Powrót Jarka do żony trwał trzy lata. – Jak to mężczyzna – musiałem przeanalizować ten powrót z każdej strony. Ułożyłem sobie już życie za granicą, a tu były zgliszcza, ruina, zerwane więzi z dziećmi. Musiałem podjąć trud powrotu, naprawiania siebie. Musiałem przeprosić. Gdybym nie uznał swojej bezsilności i słabości, gdybym nie chciał pracować nad sobą, nic by ten powrót nie dał – tłumaczy. Jednak przyznał się do błędu i zaczął szukać też Pana Boga, choć na początku nie za dobrze mu to szło.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |