Lekarze alarmują: jeszcze nigdy sytuacja w bankach krwi na Dolnym Śląsku nie była tak dramatyczna jak w tym roku. Grup krwi ARh– i 0Rh– już prawie nie ma.
Skazani na braki?
Placówkę RCKiK w Lubinie odwiedza rocznie 7–8 tys. dawców. Podobna liczba zgłasza się w Legnicy. Część z nich nawet kilka razy w ciągu roku. Joanna Jarmolińska ocenia, że najwięcej to osoby indywidualne. Reszta – członkowie klubów honorowych dawców krwi. – W Lubinie oddają krew m.in. mieszkańcy Lubina, Polkowic, Chocianowa, Ścinawy i Rudnej. Bardzo aktywni są członkowie kopalnianych klubów honorowych dawców – Klubu ZG Lubin, ZG Rudna i ZG Polkowice-Sieroszowice. Ogólnie liczba krwiodawców w Zagłębiu Miedziowym wzrosła w ciągu ostatnich lat. Trzeba jednak pamiętać, że rośnie też zapotrzebowanie na krew – zwraca uwagę J. Jarmolińska. Za to we Wrocławiu do oddania krwi przychodzi obecnie 30–40 proc. osób mniej niż kiedyś. Mimo to w tamtejszym RCKiK notuje się co roku wzrost ilości oddanej krwi.
Dr Małgorzata Antończyk zwraca jednak uwagę, że w aglomeracji jest też coraz więcej przeprowadzanych zabiegów chirurgicznych. Wzrasta także liczba pacjentów, którzy wymagają leczenia krwią (pacjenci onkologiczni). Czy wobec tego jesteśmy już skazani na coroczne, wakacyjne braki krwi? – Niestety, jak co roku obserwujemy w tym czasie spadek ilości odwiedzających nas krwiodawców. Wyjeżdżają na urlopy, a na naszym terenie krew oddaje zawsze wielu młodych ludzi – uczniów, studentów. Szczególnie dużo z nich oddaje krew w ciągu roku szkolnego czy akademickiego. Teraz wielu z nich wyjechało na wakacje – rozkłada ręce dr Antończyk. Jak dodaje, to nie jest tylko problem Polski. – Z tego, co czytam na stronach internetowych, wynika, że inne państwa mają ten sam kłopot – mówi.
Na problem braku krwi do ratowania ludzkiego życia nigdy nie był obojętny Kościół. Kilka lat temu w ramach hasła roku duszpasterskiego: „Otoczmy troską życie” w naszej diecezji odbyły się m.in. akcje honorowego oddawania krwi podczas parafialnych odpustów. – Wtedy zdarzało się, że to już nie my prosiliśmy o zorganizowanie akcji honorowego oddawania krwi. To proboszczowie zgłaszali się do nas z propozycją umieszczenia akcji oddawania krwi w programie festynu – mówią legniccy lekarze. Dodatkowym atutem jest fakt że festyny parafialne odbywają się głównie latem, czyli wtedy, kiedy najbardziej brakuje krwi.
Krwiobus „zabił” stolicę?
Nie bez znaczenia dla sytuacji w bankach krwi na Dolnym Śląsku była działalność parafialnych klubów honorowych krwiodawców. W wielu wspólnotach, najczęściej w niedzielę, organizowane były akcje pobierania krwi. Księża zachęcali do udziału w tych akcjach w homiliach. Honorowe krwiodawstwo było także tematem katechez w szkołach. Taka sytuacja to jednak już przeszłość. Mimo zabiegów czynionych w parafiach, nawet tam, gdzie kiedyś kwitły kluby honorowych dawców, dziś panuje posucha.
Ks. dr Krzysztof Kiełbowicz, proboszcz parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Lwówku Śląskim, uważa, że wszystko zepsuły wizyty tzw. krwiobusów, czyli mobilnych punktów poboru krwi. – Kiedyś Lwówek to była diecezjalna stolica krwiodawców. Klub prowadzony przez zmarłego Józefa Gelerta zrzeszał ponad 3 tys. członków! Po katechezie w czasie rekolekcji młodzież całymi klasami oddawała krew. Tradycją było, że 18-latkowie w dniu swoich urodzin obowiązkowo szli oddać krew do klubu. Ale odkąd zmarł pan Józef, a w mieście pojawiać zaczęły się krwiobusy, wszystko to przepadło – mówi ks. Kiełbowicz. Jego zdaniem, ten rodzaj honorowego oddawania krwi odarł tę inicjatywę z klimatu braterskości i autentycznego, długofalowego zaangażowania. – Klub pana Gielerta był miejscem spotkań towarzyskich, gdzie zbierało się grono przyjaciół. Dziś ta garstka, która korzysta z krwiobusów, to zupełnie obcy sobie ludzie – uważa kapłan.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |