Sylwia Zając czekała na maleństwo cztery i pół roku. Monika Kasprzyca – dwadzieścia lat. Mówią, że to cuda, które zdarzyły się przy pomocy mądrego lekarza.
Po raz pierwszy usłyszeliśmy z mężem bicie serca naszego maleństwa w szóstym tygodniu. To było niesamowite, jak poczułam, że pod moim sercem rozwija się nowe życie! A teraz pojawiają się delikatne kopniaczki… Jesteśmy wdzięczni Bogu za drogę, którą nas prowadzi do naszego dzieciątka. Chociaż miałam momenty zwątpienia, kiedy wszystko medycznie było w porządku, a maleństwo nie przychodziło. Myślałam wtedy: „Muszę pozwolić Mu działać. Niech będzie tak, jak On chce, a nie jak ja sobie wyobrażam. Trzeba Bogu zaufać”. Nieustannie modliłam się na różańcu do Matki Bożej Częstochowskiej, do której wiele razy pielgrzymowałam. Zwierzyłam się z problemów księdzu kapelanowi w Krotoszynie, który przed badaniami mnie pobłogosławił i w mojej intencji odprawiał niejedną Mszę św. Dzięki tej drodze oczekiwania dostaliśmy lekcję cierpliwości, ufności i pokory. A to się przyda na przyszłe życie.
Najszczęśliwsze dni
Monika Kasprzyca daje mężowi Mirosławowi do potrzymania 16-dniową córeczkę Hanię, żeby spokojnie ze mną porozmawiać. Mają jeszcze dwie córki: 14-letnią Dominikę i 13-letnią Alicję. To siostry biologiczne, które adoptowali, kiedy miały 6 tygodni. Żeby mieć dla nich więcej czasu, 4 lata temu zrezygnowała z pracy w kancelarii adwokackiej. Teraz w czwórkę cieszą się z przyjścia na świat Hanusi. – Urodziła się 13 lipca – opowiada. – Ważyła 3240 gramów, mierzyła 52 centymetry. Od razu głośno krzyczała i dostała maksimum punktów w skali Apgar. To jest taki nasz cud! Czekaliśmy na nią 20 lat. Już kiedy miałam 16 lat, wiedziałam, że coś jest ze mną nie w porządku. Przez dwa lata ginekolodzy usuwali mi torbiele, cysty, które pojawiały się na jajnikach. Kiedy skończyłam osiemnastkę, zdiagnozowali PCOS – syndrom policystycznych jajników – i stwierdzili, że mogę mieć problem z poczęciem.
Moje jajniki z powodu torbieli nie funkcjonowały normalnie, nie dochodziło do jajeczkowania. Przez kolejnych sześć lat byłam pod opieką kolejnych czterech lekarzy. Przeszłam operację resekcji klinowej jajników, która jednak nie przyniosła efektów. Wzięliśmy ślub w 1995 roku, kiedy miałam 19 lat, i od razu zaczęliśmy starać się o dziecko, ale bez skutku. To była gehenna – przyjmowałam hormony, które nie poprawiały mojego stanu zdrowia, wręcz go pogarszały. Praktycznie każde ich odstawienie kończyło się zabiegami. Wielokrotnie robiono mi punkcje cyst, dużo czasu spędzałam w szpitalach. Co półtora roku podejmowałam próby odstawienia leków, które kończyły się fiaskiem.
I tak przeszło 19 lat. Rok temu stwierdziłam, że nie jestem w stanie przyjmować leków. To nie cukierki, które można ot tak sobie łykać. Zaczęły się poważne problemy z samopoczuciem, miałam wrażenie, że jestem o krok od depresji. Na dodatek rozpoznano mi wynikające z przyjmowania hormonów zmiany w piersiach i pod kontrolą onkologiczną usunięto z nich dwa guzki. Trzy, niegroźne, stale są pod kontrolą. Sama podjęłam decyzję o odstawieniu leków, choć miałam cysty, jak twierdzili lekarze, wielkości pomarańczy, co stanowiło poważne zagrożenie dla zdrowia. Dwa lata temu na szczęście trafiłam do dr. Binkiewicza i odtąd dostawałam już same dobre wiadomości. Nie poddawał się – potwierdził, że dobrze zrobiłam, przestając brać hormony, walczył z moimi cystami. Planował leczenie chirurgiczne, ale do niego nie doszło, bo… zjawiła się Haneczka.
O tym, że jestem w ciąży, dowiedziałam się w listopadzie 2014 r. W czasie poprzedzającym poczęcie bardzo pomogły mi modlitwy we wspólnocie Świętej Rodziny i pomoc duchowa znajomych księży. Właśnie podczas jednej z modlitw wspólnotowych przyszło mi do głowy, że jeśli taka jest wola Boża, to niech usunie nasze zwątpienie i dopuści do cudu. Choć przecież czułam, jak bardzo małą mam wiarę, że to się zdarzy. Okres ciąży i porodu to najszczęśliwsze dni naszego życia. Teraz cieszymy się każdym dniem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |