Trudno uwierzyć w to, co przeszedł jako dziecko.
Pod koniec wojny jadł trawę i gazety. – Patrzyliśmy, jaką trawę jedzą starsi, i tę samą jedliśmy. Ale to chyba z tej trawy wzięły się u mnie robaki – mówi. Wspomina, jak wyciągał glisty z ust i kładł obok na pryczy. Jak w czasie biegunek na zewnątrz wypadały mu i innym dzieciom kiszki stolcowe. Dzieci nawzajem je sobie z powrotem wpychały… – Przeraził mnie widok i stan tych dzieci. Głośno się uskarżały: „Ciocia woszy kuszajut”. Takich wszy nigdy nie widziałyśmy – to z relacji dr Bunsch-Konopki.
Notabene: właśnie relacje pani Apolonii, Anny Durkacz i dr Bunsch-Konopki, zawierające wspomnienia o Griszy, spowodowały, że kustosz Muzeum Auschwitz-Birkenau uwierzył w jego relację złożoną w 1963 roku. – Bo najpierw dziwił się: skąd taki mały chłopiec mógł tyle szczegółów zapamiętać? A one tak wbiły mi się w pamięć i potwierdziły w innych relacjach – tłumaczy Grzegorz Tomaszewski.
Nerwica serca
Po wojnie ukrywał, że przeżył obóz. – Nawet przyszłej żonie, kiedy z nią chodziłem, nie powiedziałem. Jakbym był czegoś winien. Przez lata biłem się z myślami, czy warto wspominać, komu to potrzebne. Minęło wiele lat, zanim odważyłem się opowiedzieć swoją historię – mówi Grzegorz Tomaszewski. Nie opowiedział także siostrom w Czarnowąsach, u których pobyt po wojnie wspomina najmilej ze wszystkich domów dziecka, do których był kierowany. – Miałem nerwicę serca. Jak nauczyciel wyciągał rękę i wodził po klasie, kogo by zapytać, to ja wpadałem w dygot, cały się trząsłem. Bo to mi przypominało gesty esesmanów – wspomina. Potem, kiedy już zaczął o tym opowiadać – przeżycia wracały. – Serce mi szybko waliło, tik-tik tik-tik, następowała depresja. Dopiero teraz, po operacji by-passów, która spowodowała pewne spowolnienie, serce bije wolniej, mogę spokojniej o tym opowiadać – tłumaczy.
Bywa gościem w szkołach, opowiada. Także w szkołach niemieckich. – Czułem nienawiść do Niemców. Miałem żal, nienawiść, uraz po wojnie, ale tylko do pewnego wieku, teraz nie. Kiedy teraz jeżdżę do niemieckich szkół, to mówię im: wy jesteście tylko spadkobiercami złych poczynań waszych rodziców czy dziadków. Ale jesteście inne pokolenie. Nie możemy czuć nienawiści do was, chociaż człowiek ma pewien uraz do waszych przodków – mówi.
Pięć punktów Opatrzności
Teraz Grzegorz Tomaszewski widzi w swoim życiu punkty graniczne, decydujące, w których zdarzyło się coś niezwykłego. Kiedy dowieziono ich do Birkenau, poprowadzono ludzi do komory gazowej. – Ja gdzieś przykucnąłem przy schodach, nie zauważyli mnie, nie wszedłem do komory – wspomina.
Po wojnie, będąc w domu dziecka, znalazł granat zaczepny, ale wszyscy myśleli, że to lampa karbidowa. Bawił się nim, spał z nim. Kiedy kolega chciał mu wyrwać zabawkę, wyrwał zawleczkę. Granat wybuchł mu w rękach, poparzył je, odłamek utkwił Grzegorzowi w nodze, a koledze w pośladku. Znów przeżył.
Punkt trzeci: odmowa pracy z nakazu po szkole w Raciborzu i decyzja wyjazdu do Głuchołaz. – Tak coś we mnie weszło i powiedziało: „jedź”. Pojechałem na pastwę losu, samotny, w ciemno – wspomina. Tu poznał przyszłą żonę Gabrielę, pielęgniarkę. I to jest punkt czwarty Opatrzności. – Stała się opiekunką mojego życia, prawdziwą – mówi.
Punkt piąty: odnalezienie po latach rodzeństwa z Białorusi i wizyta w rodzinnej wsi. Tam Msza za zmarłych krewnych i nocne, dziwne hałasy w pokoju, w którym spał z synem Andrzejem. – Ze strachu odmówiłem „Wieczny odpoczynek” i przestało. Kuzynka rano powiedziała: „Po tylu latach przyszli cię odwiedzić”. Takiego czegoś jeszcze nie przeżyłem – mówi.
Przyszli, nie przyszli – nie wiadomo. Ale Grzegorz Tomaszewski czuje, że tam była ta siła, która go prowadzi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |