Marzena zdała maturę, a po wakacjach, zamiast z rówieśnikami rozpocząć studia, poleciała do Hiszpanii i została au pair.
Pokonałam bariery, które miałam w swojej głowie. Nauczyłam się cierpliwości, nabrałam odpowiedzialności, a ludzie, których poznałam, sprawili, że inaczej patrzę na świat – po roku wylicza Marzena Szot z Pietrowic Wielkich. – I oczywiście podciągnęłam się z języka hiszpańskiego – szybko dopowiada.
Zauroczona hiszpańską kulturą
O idei au pair usłyszała od koleżanki, kiedy była w II klasie liceum. Wyszperała w internecie więcej szczegółowych informacji i zaczęła po cichu myśleć, że to wspaniały pomysł, by po maturze zrobić sobie rok przerwy w nauce i pojechać do Hiszpanii jako au pair. – Ten kraj interesował mnie niemal od zawsze. Zaczęło się od oglądania z tatą piłki nożnej i kibicowania FC Barcelona. Zamiłowanie do klubu przeniosło się na całe miasto, a potem na cały kraj. W liceum uczyłam się języka hiszpańskiego, czytałam książki hiszpańskich autorów, słuchałam hiszpańskich piosenek – opowiada Marzena Szot. – Rodzice początkowo nie chcieli się zgodzić, ale ja ciągle wracałam do tematu – uśmiecha się. – Do matury przygotowywałam się bardzo intensywnie, a po egzaminach planowałam wyjazd. Jednak złożyłam też dokumenty na wymarzony kierunek we Wrocławiu. Nie wzięli mnie pod uwagę w rekrutacji, więc wiedziałam, że ruszam do Hiszpanii. W wakacje były jeszcze rekolekcje oazowe, piesza pielgrzymka na Jasną Górę i oczywiście douczanie się hiszpańskich słówek – mówi. – Jako au pair chciałam trafić do miejsca, gdzie mówi się czystym hiszpańskim, czyli kastylijskim. Zaznaczyłam też, że nie chcę pracować w rodzinie, w której jest więcej niż dwoje dzieci. Jako że trochę tych wymagań się nazbierało, więc nie było pewne, jak szybko hiszpańskie biuro znajdzie dla mnie pasującą rodzinę. Tymczasem już po dwóch dniach miałam kilka propozycji, z których wybrałam młode małżeństwo z Salamanki – Anę i Ricarda z półtoraroczną Klarą, dla której miałam być nauczycielką angielskiego – opowiada Marzena. Jej hiszpańska przygoda rozpoczęła się rok temu, w połowie września. – Wszystko było dla mnie nowe, a najbardziej przerażała mnie prędkość mówienia Hiszpanów. Jak już udało mi się z kimś w sklepie czy banku porozumieć, byłam bardzo z siebie zadowolona – uśmiecha się.
Za rączkę z małą księżniczką
Na zdjęciach, które przywiozła z Hiszpanii, spogląda na nas mała blondyneczka o bardzo dużych oczach. Na jednych fotografiach wtula się w Marzenę, na innych siedzi na kuchennym blacie obok miski z masą na ciasteczka. – Moje imię okazało się dla niej za trudne, więc mówiła do mnie Bea. Angielskich słówek uczyłyśmy się przy czytaniu książeczek, układaniu puzzli czy zabawach plastycznych. Ale też razem spacerowałyśmy i gotowałyśmy. Okazało się, że dla Klary wielką radością było przebywanie w kuchni, trzymanie przez chwilę blendera czy mieszanie łyżeczką, kiedy ubijałam jajka – opowiada. Wszystko to brzmi bardzo sielsko, ale hiszpańska dwulatka sprawiała też problemy. – Klara okazała się rozpieszczoną księżniczką. Rodzice ją tak wychowują, że wszystko może i wszystko dostaje natychmiast. Próbowałam dać jej do zrozumienia, że ze mną będzie inaczej. Bo jeśli akurat zmywam, to nie mogę natychmiast jej czegoś podać. Musi chwilę poczekać – mówi. I dodaje: – Stopniowo uczyłyśmy się siebie wzajemnie i w końcu miałyśmy naprawdę mocną więź. Klara okazała się kochaną dziewczynką. Ale nie da się ukryć, że ja przez cały czas ćwiczyłam się w cierpliwości i mocno nad sobą pracowałam.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Na wzrost nowych przypadków zachorowalności na nowotwory duży wpływ ma starzenie się społeczeństwa.