O medialnym sporze wokół metod radzenia sobie z niepłodnością i tym, dlaczego o naprotechnologii mówi się mniej niż o In vitro, z Paulem Hilgersem, prezesem FertilityCare Centers of America, rozmawia Karol Białkowski.
Karol Białkowski: Czemu przyjechał Pan do Polski?
Paul Hilgers: Przyjechałem na spotkanie przedstawicieli centrów z 20 krajów po to, by poukładać naszą współpracę i zastanowić się nad jej kierunkiem. Omówiliśmy trzy zasadnicze dla nas sprawy: komunikację, organizację współpracy i strukturę prawną. Celem było również spotkanie się z organizacjami FCC, które w tej chwili działają w Polsce. Miałem okazję zobaczyć się z wieloma lekarzami w całym kraju, odwiedzałem ich w gabinetach naprotechnologicznych, w których przyjmują swoich pacjentów. Byłem w Warszawie, Białymstoku, Częstochowie, Krakowie i Wrocławiu.
Dlaczego tak ważne jest, by budować komunikację między ludźmi, którzy leczą naprotechnologią?
Metoda narodziła się w USA i szybko wzbudziła zainteresowanie na całym świecie. Od kilkunastu lat przyjeżdżają do nas ludzie, także lekarze, na szkolenia, by następnie dzielić się zdobytą wiedzą w swoich krajach. Niestety, wciąż więcej kontaktów mają ze swoimi nauczycielami w Stanach Zjednoczonych niż z kolegami czy koleżankami pochodzącymi np. z sąsiedniego miasta. Tymczasem, aby zrealizować nasze plany dotyczące skutecznej współpracy, niezbędne są zawiązanie bezpośrednich relacji i wymiana doświadczeń między lekarzami i instruktorami mieszkającymi najbliżej. To umożliwi stworzenie grup, które pomogą przyspieszyć proces rozwoju naprotechnologii w Europie.
Jak rozumiem, w tej chwili to tempo nie jest zadowalające?
Ekspansja naprotechnologii jest ciągle w bardzo wczesnej fazie. Przecież dopiero w 2004 r. powstał pierwszy podręcznik opisujący dokładnie tę metodę. Wtedy po raz pierwszy lekarze mogli zapoznać się ze źródłowym tekstem streszczającym to, nad czym mój tata [dr Thomas Hilgers, twórca naprotechnologii – red.] pracował przez 20 lat. Od tego momentu widzimy bardzo duże zainteresowanie tematem. Dlatego w ostatnich latach wyszkoliliśmy naprawdę wielu lekarzy, którzy wrócili do krajów praktycznie na całym świecie i rozpoczęli proces promowania metody oraz edukację społeczeństwa. Natomiast w Europie rozwój naprotechnologii rozpoczął się od Irlandii. Prawdziwy rozkwit nastąpił jednak w Polsce. Było to w latach 2010–2012. To właśnie dlatego u was są najlepiej wyszkoleni i najbardziej doświadczeni fachowcy. Dopiero później rozpoczęliśmy szkolenia w innych krajach. Bazujemy na tym doświadczeniu i wierzymy, że dzięki niemu polscy specjaliści służą w tworzeniu odpowiednich struktur na Starym Kontynencie.
Jak przekonać niedowiarków, że naprotechnologia jest skuteczną metodą w walce z niepłodnością? Wydaje się, że nie ma ona wciąż dobrej prasy, nawet w Polsce...
Po pierwsze, musimy edukować. Zauważyłem podczas mojego pobytu w Polsce, że trwa medialna dyskusja na ten temat. Jednak w tej debacie prawdopodobnie nie podaje się źródeł, które oddawałyby, czym naprotechnologia naprawdę jest. Mówiąc o organizacji pracy i naszej aktywności, również ten obszar mam na myśli. Potrzebna jest taka edukacja, która sprawi, że naprotechnologia będzie mówiła sama o sobie.
A media? Lobby in vitro jest bardzo silne. O naprotechnologii nie mówi się w ogóle lub przeważnie źle...
Zajmujemy się dziedziną, która nie posiada wsparcia finansowego i dlatego mniej o niej słychać w mediach. W Stanach Zjednoczonych zauważyliśmy jednak, że nie musimy się reklamować. Ludzie sami do nas przychodzą. Jest naturalne zapotrzebowanie na zdobycie umiejętności bycia instruktorem lub lekarzem naprotechnologiem, ale również bardzo wielu pacjentów oczekuje na realną pomoc. Nie znaczy to, że nie szukamy pieniędzy na promocję.
W Polsce nie ma zbyt wielu klinik, gdzie kompleksowo można leczyć niepłodność naprotechnologią. Czy w związku z tym metoda ta jest rzeczywiście powszechnie dostępna dla zwykłego obywatela, również pod względem finansowym?
W porównaniu do USA w Polsce jest ona tania. Podobnie jeśli porównamy naprotechnologię z in vitro: nasza naturalna metoda jest zdecydowanie tańsza. Tak naprawdę trudno mi się wypowiadać na temat dostępności tej usługi od strony finansowej w Polsce, bo nie jestem jeszcze zorientowany. Przyjechałem tutaj, by dowiedzieć się na ten temat więcej. W Stanach spotkanie z instruktorem nie jest drogie, a przy wymogu przeprowadzenia operacji czy zabiegu chirurgicznego część kosztów pokrywa ubezpieczenie. To sprawia, że zawsze jest to tańsza opcja niż in vitro.
Na koniec proszę powiedzieć jeszcze o swoich wrażeniach z wizyty w tworzonym przez siostry boromeuszki i Fundację „Evangelium Vitae” wrocławskim centrum.
Jestem pod wrażeniem. Naprotechnologia jest efektywna, oczywiście, dzięki nauce, jaka za nią stoi, oraz możliwościom technicznym. Elementem spajającym są jednak ludzie, którzy się w to dzieło angażują. W tych, których tutaj spotkałem, widzę wiele troski o innych. Najlepszą jakość usługi osiągamy wtedy, gdy instruktorom i lekarzom szczerze zależy na tych, którym ją świadczą. To właśnie widzę we Wrocławiu i w całej Polsce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |