– Nie jestem osobą, która otrzymała drugie życie, bo nie umarłam i nie zmartwychwstałam. To jest ciągle moje życie, tyle że z ogromnym bagażem doświadczeń. Dzięki dawcy i jego rodzinie otrzymałam nowe serce, które pozwala mi żyć i pomagać innym – mówi Adriana Szklarz.
7 długich lat
Pełna nadziei i optymizmu, zaczęła wierzyć, że w końcu się uda. – Nie myślałam negatywnie. Nie był to dla mnie koniec świata, lecz jedynie nowa droga. Pomyślałam, że jeśli jestem w klinice, która się specjalizuje w transplantacjach serca, skoro przeszczepiają tam średnio pięć serc miesięcznie i ratują życie tylu osób, to na pewno ja też będę się do nich zaliczała – wspomina Adriana Szklarz. Niestety, droga do przeszczepu okazała się długa i wyczerpująca. Pacjentka krążyła między domem a szpitalami przez siedem lat. Schorowane serce pracowało ostatkiem sił, najprostsze czynności, jak wejście po schodach czy zabawa z dzieckiem, stawały się niemożliwe do wykonania. Szansa na transplantację, po czterech „fałszywych alarmach” o sercu dla Adriany, stawała się coraz bardziej odległa.
Nadszedł wreszcie dzień, kiedy choroba całkowicie osłabiła pacjentkę. Adriana miała 36 lat i ważyła 36 kg. Była wycieńczona i bliska śmierci. – To był czas, gdy wiedziałam, że nie mogę już bardziej napiąć struny. Że to koniec. Nadszedł czas na szpital. Gasłam. Czułam to całą sobą. Omówiłam z bliskimi wszystkie sprawy dotyczące Maćka i jego przyszłości. Poinstruowałam rodzinę co do mojego pochówku. Każdy wiedział, że mam być skremowana… – relacjonuje tamte wydarzenia pani Adriana. – Największą trudność sprawiło mi powiedzenie synowi, że muszę iść do szpitala i nie wiem, kiedy wrócę. Tłumaczyłam raz jeszcze, że pan doktor będzie mnie leczył, że pojadę też do Zabrza. Musiałam mieć siłę, aby twarzą i gestami swego ciała nie zdradzać gasnącej nadziei na powrót do domu. Poprosiłam synka, aby był silny, aby wierzył, że szybko się spotkamy ponownie w domu – dodaje.
To serce jest dla pani
W Zabrzu otrzymała pomoc i nadzieję na przeszczep. Pomimo postępującej choroby wciąż żyła, nie poddawała się, czekała… – Miałam specjalne wspomaganie – kontrapulsację wewnątrzaortalną, tzw. balon, który został wprowadzony przez tętnicę udową do serca i pomagał mu kurczyć się i rozkurczać. Byłam też dializowana i dokarmiana dożylnie. Wisiały nade mną kilometry rurek i płynów różnego rodzaju. Byłam bardzo słaba. W Zabrzu przez kilka dni towarzyszyła mi siostra, a potem cały czas moja mama – wyjaśnia Adriana.
Podtrzymywanie gasnącego życia trwało, aż zdarzył się wyczekiwany cud! Znalazł się dawca. – Sprawdziła się zasada ręki, czyli udało się za piątym razem. Informację, że zostanę przeszczepiona, otrzymałam 4 listopada 2009 roku, po godzinie 21, i nigdy jej nie zapomnę. Przyszedł lekarz i powiedział: „Pani Ado, mamy dla pani serce. Tym razem musi się udać, potwierdzę to pani za dwie godziny” – wspomina. – Takie informacje otrzymałam już cztery razy, więc podeszłam do tej wiadomości na spokojnie. Nie powiadomiłam wtedy rodziny. Po godzinie 23 lekarz przyszedł jeszcze raz i powiedział: „Pani Ado, to serce jest dla pani”.
To były słowa, których się nie zapomina. Miałam już policzone godziny. Wtedy mogły odejść dwa istnienia, ale tak się nie stało. Dzięki decyzji rodziny dawcy ja dziś żyję! – dodaje.
Mój przyjaciel
Transplantację przeprowadzono pomyślnie. Dobra wiadomość nie od razu jednak dotarła do pacjentki. Zanim zrozumiała, że ma nowe serce, minęło trochę czasu. – Byłam bardzo wycieńczona, bo długo czekałam na przeszczep. Po operacji przez 3 doby byłam utrzymywana w śpiączce farmakologicznej. Moja rehabilitacja po transplantacji była bardzo wolna. Na własne nogi wstałam po prawie czterech tygodniach, a zwykle ludzie po takiej operacji wstają po tygodniu. Nie pamiętam momentu rozintubowania ani wybudzania, nie pamiętam, co się działo. Dopiero na drugi dzień, podczas zmiany opatrunku, zaczęłam odzyskiwać świadomość – wspomina kobieta.
– Nie mogłam w to uwierzyć, musiałam to wszystko sobie poukładać. Tak wyglądał mój powrót do świata żywych. Po tym przyszły myśli ogromnej wdzięczności. W duchu powtarzałam słowa: „Boże, dziękuję, że żyję!” – dodaje. Swoje serce nazwała przyjacielem. Nie traktuje go jak coś obcego, ale jak swój własny narząd. – To jest teraz moje serce, mój przyjaciel. Jest bardzo silny i dużo tej siły daje również mnie – mówi krótko.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |