Dorota Ławniczak, kierownik żarskiego DSM, opowiada o kobietach, które podejmują walkę o lepszą przyszłość.
Krzysztof Król: Ośrodek w Żarach ma 25 lat. Jakie były jego początki?
Dorota Ławniczak: Wszystko tak naprawdę zaczęło się w 1991 roku, kiedy powstało żarskie koło Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. Na początku chciało uruchomić schronisko dla bezdomnych, ale ostatecznie postanowiło otworzyć Dom Samotnej Matki, ponieważ na naszym terenie nie było takiego ośrodka. W listopadzie 1991 roku poświęcił go ówczesny bp Józef Michalik, a w styczniu 1992 roku przyjęto pierwszą mieszkankę. Pierwszym kierownikiem była s. Marta Hakuba ze Zgromadzenia Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej, potem Elżbieta Wojtyła, Małgorzata Łotocka, a od 1997 roku ja pełnię tę funkcję. Były trudniejsze chwile, kiedy naszej placówce groziło zamknięcie, bo niełatwo było związać koniec z końcem. Ale były też lepsze lata, gdy nie musieliśmy aż tak troszczyć się o nasz byt. Obecnie mamy 21 mieszkańców. Wśród nich jest 13 kobiet i 8 dzieci. Czekamy też na narodziny dwojga dzieci. Ogólnie w ciągu 25 lat pomogliśmy ok. 850 osobom dorosłym i ponad tysiącu dzieciom.
To sporo…
Powiem wprost, uratowaliśmy wiele istnień ludzkich. Kobiety często wyznawały, że chciały pozbyć się swojego dziecka, i nie miały wcale na myśli oddania maleństwa do adopcji. Pamiętam dobrze jedną mieszkankę, która po latach przyszła i powiedziała, że miała zamiar zostawić swoje dziecko na śmietniku i gdyby nie trafiła do nas, to tak pewnie by się stało. A dziś jest dumna ze swojego syna, który wyrósł na dobrego człowieka.
Z jakimi problemami trafiają do Was kobiety?
Najczęściej są to dziewczyny w ciąży, które nie mają wsparcia w rodzinie i nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Mamy dużo ofiar przemocy domowej. Ale też przychodzą do nas kobiety z kilkuletnimi dziećmi niezaradne życiowo, np. niemogące znaleźć sobie pracy i niemające wsparcia w rodzinie.
Czym jest Dom Samotnej Matki?
Zapewniamy całodobowe schronienie i oczywiście izolację od sprawców przemocy. Wspieramy w zaspokajaniu niezbędnych potrzeb bytowych i społecznych. Zapewniamy dostęp do pomocy medycznej, psychologicznej i socjalnej. Duży nacisk kładziemy na to, aby pomóc w przezwyciężeniu sytuacji kryzysowej i w usamodzielnieniu się. Nikogo nie wyręczamy. Panie przechodzą u nas trening sprzątania, gotowania i czystości. Często wszystkiego trzeba je nauczyć. Chociażby prać, gotować czy po prostu opiekować się dzieckiem. To dom i jak w każdym domu każdy ma tu swoje obowiązki. Ale dzięki temu łatwiej kobietom się odnaleźć. Tu odkrywają radość macierzyństwa, odbudowują zerwane więzi rodzinne oraz podejmują walkę o własne godne życie.
Często udaje się paniom odbudować swoje życie?
Oczywiście, jak w życiu, bywa różnie, ale nie brakuje takich przykładów. Zawsze wspominam panią z lekkim upośledzeniem umysłowym, która ma dwóch synów. Była u nas kilka lat, a potem dostała mieszkanie socjalne, a my pomogliśmy jej się zagospodarować. Od kilka lat jest usamodzielniona, odwiedzamy ją i ona sama mówi o nas jak o rodzinie. Chłopcy to już dorośli mężczyźni, ale wciąż mówią do nas: ciocie. Było w tej kobiecie wiele chęci i pragnienia współpracy i było widać jej miłość do dzieci. Zawsze dobro dziecka było dla niej najważniejsze.
Ale pewnie czasem ręce opadają?
Na przykład pomożemy naszej podopiecznej wszystko poukładać, załatwić mieszkanie socjalne i pracę. A tu nagle pojawia się były partner, a za nim przychodzą stare problemy.
Niektórzy powiedzą: sama sobie winna...
Może i tak. Ale każdy, także ten, kto przychodzi do nas po raz kolejny, ma u nas czystą kartę i może wszystko zacząć od nowa. Paniom, które do nas przychodzą, mówię: „Tutaj zaczynacie budować swoją przyszłość i od was zależy, jak będzie wyglądała”. I one naprawdę podejmują tę walkę, mimo że wiele z nich doświadczyło w swoim życiu wielkiej traumy, np. przemocy domowej. Czasami, gdy opowiadają, co przeżyły, włos się jeży. Młode kobiety, a już przeżyły tyle różnych tragedii. Naszym zadaniem jest motywować do zmiany życia i krok za krokiem do jego odbudowy. Dlatego po usamodzielnieniu się próbujemy pilotować dalej nasze podopieczne, bo pojawią się nowe problemy i często na początku trudno sobie samemu z nimi poradzić. Nie można ich zostawić samych. One muszą wiedzieć, gdzie mogą iść po to wsparcie i że dać sobie pomóc to nic złego.
A czym dla Pani jest ta praca?
Nie wiem, czy mogłabym pracować gdzie indziej. Ja lubię tu być, rozmawiać z naszymi podopiecznymi i pomagać im w rozwiązaniu problemów. Gdy podejdzie się do łóżeczka, weźmie się na ręce małe dziecko, takie bezbronne i niewinne, to jest sama radość i człowiek wie, że to wszystko ma ogromny sens. Pozwala to znieść trud codziennych problemów, jakie trzeba rozwiązywać, by utrzymać nasz dom.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |