– Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia… duchowego – powiedział Michał swojej mamie.
Z trzech synów Agnieszki tylko mały Mateusz nie rozumie co się dzieje. Nie ma więc pytań i wątpliwości. Jednak Michał i Łukasz, to nastolatkowie, z nimi jest inaczej. Czy mama będzie teraz świecką zakonnicą?
Daj mi szansę
Razem ze swoim mężem Stanisławem marzyli o tym, żeby poświęcić się pracy z małżeństwami. On katecheta, ona pielęgniarka. Poznali się na rekolekcjach Apostolstwa Modlitwy. Ona była wtedy opiekunką grupy młodzieży ze swojej parafii w Kamiennej Górze. Niewiele starsza od nich, ale o silnym charakterze, miała u młodych posłuch, więc się nadawała. To zauroczyło starszego o 13 lat Staszka. Rozmodlona 21-latka, zaangażowana, i rozkochana w Kościele, w którym od zawsze czuła się dobrze – kobieta w sam raz na żonę dla katechety. Pod koniec rekolekcji wyznał, że chciałby utrzymać kontakt. Ona poprosiła o czas na zastanowienie. Staszek wrócił więc do swojego Kamieńca Ząbkowickiego bez obietnicy, której tak bardzo pragnął. Nie zniechęcił się. Przez cztery miesiące pisał listy. Tyle mu zostało. Długie, życiowe i takie, które przemawiają do serca kobiety. Skutecznie, bo dała mu szansę. Nie zmarnował jej. Po czterech latach wzięli ślub.
To jest najtrudniejsze
Najpierw urodził się Michał (to już 17 lat temu), dwa lata później Łukasz, a Mateusz, najmłodszy, ma 9 lat. Ten ojca nie pamięta. Miał zaledwie roczek, gdy Stanisław zmarł. Nagle. I o niego martwią się najbardziej ludzie, którzy dzisiaj pytają: czemu nie myślisz o synach? Czemu nie szukasz im ojca, choćby zastępczego? Tobie mężczyzna nie potrzebny, ale im ojciec – bardzo. Nie jest jedyną matką, która samotnie wychowuje dzieci. Jest ich dzisiaj wiele, choć rzadko owdowiałe. Jakoś wobec ich dzieci ludzie tak wielkich rozterek nie mają, ale z nią jest inaczej. Może dlatego, że tamtych jest tak wiele, a ona tak wyjątkowa? Bo nie tylko samotna, ale samotna konsekrowana.
Ma 43 lata, pracuje w Domu Opieki im. św. Jadwigi Śląskiej w Henrykowie. Praca ciężka i odpowiedzialna, jak to z pielęgniarkami bywa, ale przede wszystkim wymagająca cierpliwości. Wiadomo – starzy, schorowani, samotni robią co się da, żeby żyć i umierać w rodzinnej atmosferze. Choćby takiej prowizorycznej. Więc interesują się prywatnym życiem opiekunek, zwierzają się z własnego – długiego, skomplikowanego, poplątanego. Mają wiele do opowiedzenia – żeby klimat był jak najbardziej autentyczny, żeby więź się wytworzyła, żeby historia stała się wspólną – choćby przez opowiadanie. Potrzebują więc czasu. Dużo czasu, bardzo dużo czasu… którego Agnieszka nie ma. Bo jest praca.
Za kratkami nie widać
– Kiedy umarł Stanisław, mój świat się zatrzymał i bardzo skurczył – zwierza się Agnieszka. – Nagle to, co miało ciąg dalszy, urwało się. Horyzont się zacieśnił i przyszłość musiała być zdefiniowana na nowo. Pytałam więc Boga – i co teraz? Słuchała więc poruszeń serca, medytowała słowo Boże i wszystko poddawała pod rozeznanie kierownikowi duchowemu. Do tego była przyzwyczajona, odkąd skończyła 18 lat. Zawsze miała kapłana, który wiedział o niej wszystko i towarzyszył jej najpierw przez małżeństwo, potem wdowieństwo. W ten sposób czuła się pewnie i raz po raz przekonywała się, że tak jest bardzo bezpiecznie, bo któż jest dobrym sędzią we własnej sprawie?
Przez lata wychowanie dzieci, zapewnienie im bytu, zagwarantowanie stabilizacji emocjonalnej było priorytetem. Jednak czas płynął, a jej samotność stawała się brzemieniem. Wprawdzie spowiednicy radzili: miej oczy i uszy szeroko otwarte, bo męża ci trzeba i ojca dla chłopaków, i nawet czujna była faktycznie, ale co z tego, kiedy serce otwarte nie było. Zamknięte dla każdego, prócz Pana.
Tego księdza dał jej Bóg… Był kolejnym stałym spowiednikiem i kierownikiem duchowym. Po miesiącach poszukiwań i spowiedzi u przypadkowych księży, równie przypadkowo klęknęła do następnego. Nie wiedziała kto siedzi w konfesjonale. To dobrze, bo gdyby wiedziała, nie poszłaby wtedy do spowiedzi. Nie do niego: zarozumiałego, nadętego i na dystans. Znała go bowiem skądinąd. Okazało się, że Pan przemówił przez niego szczególnie. Więc została i otworzyła swoje serce. Nie żałuje. To on po kilku latach zaproponował: sprawdź, poczytaj, zmierz się z tematem. Więc zaczęła szukać. I znalazła.
Na serio i na mniej serio
– Przede wszystkim swoje miejsce w Kościele – zapewnia i cytuje: „Wdowy poświęcone Bogu z natchnienia Ducha Świętego ślubują czystość, aby bardziej kochać Chrystusa i lepiej służyć bliźnim. Zgodnie ze swym stanem i otrzymanymi charyzmatami powinny się oddawać pokucie, dziełom miłosierdzia, apostolstwu i gorliwej modlitwie”. I jeszcze to: „Począwszy od czasów apostolskich wdowy chrześcijańskie, powołane przez Pana, by poświęcić się Mu w sposób niepodzielny w większej wolności serca, ciała i ducha, podejmowały za aprobatą Kościoła decyzję życia w dozgonnej czystości dla Królestwa niebieskiego”. – To byłoby najważniejsze, o tym mówię tym, którzy wierzą na tyle mocno, że argument: „dla Królestwa niebieskiego”, jest dla nich jasny – uśmiecha się Agnieszka. – Innym trzeba argumentów z tego świata (teraz śmieje się na całego): „Bo nie ma takiego, który by się nadawał” albo „Bo mnie nikt nie chce”, albo „Za stara już jestem”, albo „Kto by moim chłopakom odpowiadał?” – wylicza z przymrużeniem oka.
Przez cztery lata Agnieszka żyła ślubami, które złożyła prywatnie. Nikt prócz spowiednika o nich nie wiedział. Potem, gdy przyszedł czas na więcej, zgłosiła się do biskupa. Ten wyznaczył kapłana (innego niż spowiednik), który przez dwa lata przygotowywał Agnieszkę do konsekracji uroczystej.
Życie z dwóch perspektyw
30 kwietnia jej życie nabierze profetycznego sensu. Będzie znakiem, że jest taka Miłość, która jest większa od miłości męża i dzieci, matki i ojca, samego siebie też. Ta Miłość wyjaśnia wszystko, wszystko tłumaczy i wszystkiemu nadaje sens, ale jednocześnie bez niej życie Agnieszki jest głupstwem w oczach świata i zgorszeniem dla wielu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |