– Pierwszy dzień wyprawy nazwałem dniem próby. Jakby Bałtyk pytał mnie, czy jestem w stanie dopłynąć, czy wiem, gdzie jestem i co robię. Kiedy już ujrzałem latarnię morską na Bornholmie, zrobiło się nagle ciemno i wiatr zaczął mocniej wiać. Słyszałem jedynie przerażający szum zbliżającej się fali – mówi Kamil Sobol, który przepłynął kajakiem z Polski do Szwecji.
SMS od biskupa
Lisa to mistrzyni Europy i świata w taekwondo. Z Kamilem poznali się na zawodach. Dzięki uprawianiu tej sztuki walki, nawiązał również znajomość z P. Hapanowiczem. W drodze na Bornholm odbyło się inne sympatyczne spotkanie. Na kursie kajakarza pojawił się prom z Kołobrzegu. Trudno było go ominąć, więc tym razem większy ustąpił mniejszemu. Kapitan promu zatrzymał jednostkę. Przez radio poinformował, że wszyscy – załoga i pasażerowie – życzą powodzenia w wyprawie i robią w tej chwili... zdjęcia.
W Nexø K. Sobol z kajaka wyszedł o własnych siłach. Spał jednak tylko 4 godziny. Na dodatek odezwał się lewy bark. Ból był efektem starej kontuzji. Przed wyprawą o tym głośno nie mówiono, ale w przypadku niedyspozycji Kamila zastąpić go miał P. Kowalski, żeby cel wyprawy – uczczenie 1050. rocznicy chrztu Polski – został osiągnięty. Zmiana za wiosłem nie była jednak potrzebna.
– Sprawdziliśmy prognozę pogody. Okazało się, że jest w porządku. Wypłynąłem do Allinge, portu na północy Bornholmu. Nie wierzyłem wtedy, że płynę po morzu. Nie było żadnej fali, tylko mgła. Wyglądało to jak rozlane mleko. Nie było nic widać. Trzeba było płynąć, kierując się wskazaniami nawigacji. Cisza, spokój i regeneracja – mówi Kamil. Dotarcie do Allinge zajęło mu 8 godz. Z Łowicza dotarł esemes z gratulacjami. Bp Alojzy Orszulik, który patronował poprzedniej wyprawie K. Sobola, zapewnił, że nadal go wspiera w modlitwie.
Bezpieczna przystań
Przed kolejnym odcinkiem do Simrishamn ostrzegali Duńczycy. Ścierają się tam różne prądy morskie i wiatr. Nawet promy mają tam czasem problemy.
– Miałem wiatr w plecy, więc prędkość była bardzo dobra, ale musiałem być podwójnie skoncentrowany, żeby ta fala mnie nie wywróciła. Kajak nie ma żadnej stabilizacji. Jeżeli fala jest z tyłu, człowiek patrzy za siebie i można się wywalić jak na sankach, zjeżdżając przy dużej prędkości. Ten dzień wyprawy nazwałem: „tańcząc z falami”. A fale pieszczotliwie – „pijanymi blondynkami”. Załoga miała z tego niezły ubaw. Nie jestem dobrym tancerzem, a czułem, że jestem wciągany przez fale jak przez pijane blondynki do tańca. Nie chciałem z nimi tańczyć, bo jakbym dał im się poprowadzić, to by mnie wywróciły. Powierzchnia wody wyglądała, jakby się gotowała. Po kilku godzinach wiosłowania nauczyłem się, jak sobie z tym radzić.
Żeby przepłynąć Morze Bałtyckie, musiałem wiosłować 44 godziny. Nie pokonałem morza, bo morza nie da się pokonać, to żywioł pozwala nam bezpiecznie kroczyć przez swoje terytorium. Może cię zniszczyć w każdej chwili. Nabiera się pokory, jednocześnie zawiązuje się więź z Bogiem. Ten kontakt łatwiej jest złapać w otwartej przestrzeni niż w codziennym zabieganiu – mówi kajakarz.
Oprócz kapitana jachtu i P. Kowalskiego, łowickiego pielgrzyma wspierali Krystian Cipiński, Piotr Malczyk, Marcin Śliwiński oraz Daniel Ziółkowski. Wszystkich łączy zamiłowanie do sportu. – Mimo że nie wiosłowali, każdy się sprawdził, każdy z nich odegrał ważną rolę. Latarnię morską po tej wyprawie nazywam „światłem zbawienia dla marynarzy”. Teraz wiem, że marynarze szukają bezpiecznej przystani. Każdy w życiu powinien mieć taką bezpieczna przystań, czy to będzie port, czy dom rodzinny. My wróciliśmy do portu macierzystego – do Łowicza. Tu czujemy się bezpiecznie. Wróciliśmy do tego, co robimy, czyli zarażamy sportem i turystyką, żeby młodzi ludzie nie marnowali czasu w wirtualnym świecie – mówi K. Sobol.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.