Kiedy wychodzą na scenę, niepełnosprawność ani ich nie ogranicza, ani nie definiuje. Ruchem oddają to, czego nie potrafiliby zrobić słowem − on zaciera deficyty.
Patryk się denerwuje. To, co przeżywa wewnątrz, znajduje ujście w nadpobudliwych nogach, niespokojnych rękach, aktywności niedającego się kontrolować ciała. – Mamy nawet ruch „na Patryka”. Kiedy się zdenerwuje i zaczyna bujać, wszyscy się tak ruszamy. To rozładowuje napięcie, a kiedy cały zespół się kołysze, widz myśli, że to część scenariusza – tłumaczy Ewa Pierzgalska, założycielka i opiekun Pilskiego Teatru Tańca.
Wywiad przegrywa ze Świętym Mikołajem, który dzisiaj odwiedza ośrodek. Robimy więc tylko szybkie zdjęcie i Patryk biegnie na salę gimnastyczną po paczkę. Kanciasty, toporny w ruchach wysoki dwudziestojednolatek jest najstarszy w zespole. – Patryk był dla mnie wyzwaniem. A ja lubię wyzwania. Skradł mi serce i wiedziałam, że grupa musi być skrojona na jego miarę, żeby się w niej odnalazł – mówi Ewa. – Miał trudny start w życie. Teraz świetnie funkcjonuje w grupie, ale kilka lat temu miał poważne problemy z zachowaniem. Był bardzo absorbujący – opowiada. Może tak mówić o każdym ze swoich tancerzy. – Jestem zachwycona postępami, które robią. Na początku najprostsze rzeczy zabierały nam mnóstwo czasu, teraz prosta scenka ewangelizacyjna – proszę bardzo, jedna próba. Kiedyś ćwiczylibyśmy to cały rok. Wskoczyli na nowy poziom. Ruchowo, rytmicznie, społecznie – cieszy się instruktorka.
Niedoskonałe naczynia
Grupa liczy 14 osób. Tyle, ile jest miejsc w busie, który dowozi ich na kolejne występy, przeglądy, festiwale. Działają w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Pile. Ale to nie lekarskie orzeczenia o lekkim czy umiarkowanym stopniu niepełnosprawności intelektualnej ich definiują, a taniec. Taniec pozwala im uwolnić emocje. Przekazać to, czego nie potrafią opowiedzieć słowami. – Bo nasze dzieciaki słabo mówią. Ja swojego ucznia z zaburzeniem mowy zrozumiem, ktoś z zewnątrz – niekoniecznie. A pedagogika specjalna to praca na zasobie, nie na mankamencie. Więc przekazujmy emocje nie słowem, ale ruchem – tłumaczy Ewa. Ładunek emocjonalny jej aktorów jest ogromny. – Wiele rzeczy może być upośledzonych, ale nie potrzeba kochania. Pan Bóg wlewa miłość nawet do niedoskonałych naczyń – kiwa głową.
Ma być profesjonalnie
Takie teatry istnieją na całym świecie. Dawno już wyszły poza środowiskowe getto, nie mają też charakteru czysto terapeutycznego. Pokazują się podczas festiwali teatrów „normalnych” i są podziwiane nie tyle za sprawność niepełnosprawnych, ile za swoją sztukę. Za to, co mówią o człowieku. – Nasze spektakle są uniwersalne. Widzowie, najczęściej sprawni, muszą odnaleźć się w opowieści niepełnosprawnych. Powinny więc być w tym emocje, wzruszenia, nawet łzy. Ale nie nad „biednymi, niepełnosprawnymi dziećmi”, tylko nad tym, co dzieje się we wnętrzu widza – tłumaczy Ewa. Drobna brunetka kryje w sobie stalowego ducha maratończyka. Kiedy wymyśliła teatr tańca, postawiła na profesjonalizm. Zaczęła od siebie. – Uznałam, że moi podopieczni zasługują na poważne podejście do sprawy, na osobę, która wie, co robi, a nie zna taniec tylko z pasji, telewizji i YouTuba – dodaje. Zdobywała wiedzę o tańcu i choreoterapii na Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. U najlepszych w swoim fachu.
Błogi stan
Ewa mówi o sobie: oazowa dziewczyna. – Wyszłam z wrażliwego domu. Mama nigdy nie przeszłaby obojętnie obok kogoś proszącego o pieniądze na bułkę, nocy by nie przespała, gdyby wiedziała, że ktoś potrzebuje pomocy. Tak mnie wychowano, a resztę zrobiła salezjańska formacja. To, co robię, wynika z tego, kim jestem. Nie oczekuję uznania ani wdzięczności, chociaż tę otrzymuję od dzieci w ogromnych ilościach, zupełnie niewspółmiernych do tego, co ja im daję – tłumaczy.
Zaproszenie na warsztaty podczas Festiwalu Twórczości Osób Niepełnosprawnych „Świat mało znany” w Gdańsku ośmieliło ją do wychodzenia poza schematy. – Zachwyciłam się nie tylko tym, na jakim poziomie mogą „robić” kulturę osoby niepełnosprawne intelektualnie. Wszystko było zachwycające. Także to, że trzeba było się dobrze przyjrzeć, żeby tę niepełnosprawność zobaczyć. U nas to częsty obrazek: niepełnosprawna osiemnastolatka w różowej dziecięcej bluzeczce ze spineczką we włosach. Tam zobaczyłam młodych ludzi, którzy wyglądem nie różnią się od swoich pełnosprawnych rówieśników grających w zespołach – opowiada Ewa.
Postanowiła, że za dwa lata wróci tam ze swoimi dziećmi, ale z gotowym przedstawieniem, które zaprezentują innym. Niemożliwe? Dla maratonki nie ma rzeczy niemożliwych. Przez rok przygotowywali „Samotność” – spektakl o poszukiwaniu drugiego człowieka, przyjaźni, akceptacji. – W Gdańsku poznałam Karinę Kocieniewską, fantastyczną instruktorkę tańca terapeutycznego, i zupełnie inny styl działania. Ja stawiałam na technikę, miliony pomysłów, tańców, prób. Dzięki niej zrozumiałam, że taniec musi prowadzić do… błogostanu. Wynik nadal jest dla mnie ważny, ale teraz staram się osiągnąć go inną drogą. Taką, która daje radość dzieciakom. Bo to prawda, że dzięki tańcowi poprawiają w sobie mnóstwo rzeczy: sprawność, koordynację ruchową, pamięć, ale kiedy będzie się to działo w atmosferze błogości, efekty będą jeszcze lepsze – tłumaczy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |