Kiedy brali ślub cywilny, Maciej zabronił Elżbiecie wkładać na palec obrączkę. Mówił, że żaden „cywilny ksiądz” nie będzie mu dawał ślubu. Urzędnik miał nieco zdziwioną minę, ale nawet nie próbował interweniować. – Prawdziwy ślub będzie w kościele i wtedy nałożysz – powiedział pan młody.
Per aspera…
Na studiach Maciej zbyt pilny nie był. – Właściwie to zdał dzięki moim notatkom – mówi żona. Miał jednak fenomenalną pamięć. Wystarczyło, że raz coś przeczytał. Elżbieta skończyła studia. Dostała się na aplikację sędziowską. – Chciałam z niej zrezygnować, bo wybuchł stan wojenny i te całe zawirowania. Tryb przyspieszony orzekania… Maciej mówił mi, żebym nie rezygnowała, że czasy się zmienią – wspomina. Związkiem na razie nie afiszowali się. Także dlatego, że aplikantka musiała jeździć na szkolenia „propagandowo-uświadamiające” z towarzyszem Mieczysławem Chabowskim, I sekretarzem KW PZPR w Gdańsku. – Mojego przyszłego męża przedstawiano wtedy z imienia i nazwiska jako element antysocjalistyczny – wspomina. Nic dziwnego, skoro zakładał NZS na UG i był szefem strajków. Dzięki temu, że mieszkał w kempingu, nie został internowany. Po skończeniu aplikacji w roku 1983 wzięli ślub. Na ten cywilny w Ornecie Maciej spóźnił się, bo autobus, którym jechał z Gdańska, miał awarię. Gdy dotarł na miejsce, rodzina zmusiła go, żeby włożył garnitur. – Do kościoła to już sam, bez przymusu, garnitur założył. Ale i tak powiedział, że to jest jego pierwszy i jedyny kompromis… Nie lubił garniturów – zamyśla się żona.
Oglądamy zdjęcia ze ślubu kościelnego. Zachowało się zaledwie kilka pożółkłych fotografii. Ani chybi enerdowskie ORWO. – O, tutaj w butonierce jest róża. Musiał się strasznie przejmować ślubem, bo jak mu potem mówiłam, że miał ją w butonierce, to nie chciał wierzyć. Mało tego, mówił nawet, że na pewno nie, bo w życiu by się na to nie zgodził. Ale jak zobaczył zdjęcia… – mówi Elżbieta. Rok później na świecie pojawił się Jakub, za dwa lata Kasia, a w roku obrad Okrągłego Stołu – Kacper. Po ślubie łatwo nie było. Bunty i kłótnie. I obraza. Na mniej więcej dwie godziny. – Jak ktoś mówi, że mają w małżeństwie kryzys, że się rozpadają, to u nas tego nigdy nie było – podkreśla Elżbieta. Do życia też niczego im nie brakowało. – To chyba mąż mnie nauczył, że nigdy nie potrzebowałam dużo – mówi. Na rodzinę zarabiał, pracując na wysokościach w spółdzielni „Świetlik”. Jej członkowie w 1987 r. na Zaspie domalowali w nocy do jedynie słusznego hasła „Byliśmy, jesteśmy, będziemy” jego drugą część na przyjazd papieża: „…wierni Bogu i ojczyźnie”. Płażyńscy mieszkali na Przymorzu, potem mieszkanie sprzedali, by w 2000 r. zamieszkać w domu w Oliwie. – Dobrze nam tam było – mówi cicho Elżbieta. – Nie powiem, denerwował mnie. Bo nie ustępował. Albo mnie nie słuchał i tkwił przy swoim. Ale wszystko mnie w nim zachwycało – uśmiecha się promiennie.
Wszyscy czekali, aż wejdzie albo nawet wpadnie do domu. Latał samolotem z Warszawy. Tym ostatnim przylatywał o godz. 23, a pierwszym o 5 rano leciał z powrotem. Nic nie musiał mówić. Wystarczyło, że był. Emanował spokojem. – We wczesnym dzieciństwie byliśmy przyzwyczajeni, że nie możemy od taty wymagać, żeby był ciągle na nasze zawołanie, żeby poszedł z nami do kina... Cieszyliśmy się chwilą – mówią dzieci, które przeszły wtedy szybszy kurs dorastania. Na politykę się nie obrażali. Ona była jego pasją. – Nie wyobrażaliśmy sobie, że mogłoby być inaczej. Tata odnosił sukcesy. To, co robił, było ważne i pożyteczne – podkreśla Kasia. Wspólnie się nie modlili. Ale Maciej zabierał dzieci na Mszę św. dziecięcą do „okrąglaka”. Do śp. ks. Jana Majdera. – Jakby to powiedzieć... Bardzo go lubiliśmy. Ale to było i jak przyjaźń, i jak ojcostwo z jego strony – wyjawia mama Kasi.
Ostatnie chwile
Gdyby nie… Jedną z ostatnich kaw wypił w naszej gdańskiej redakcji „Gościa Niedzielnego”. Jeszcze na starym miejscu, tam, gdzie jest pizzeria Margarita. Lubił nas czytać i odwiedzać. Gdyby jeszcze trochę czasu… Bardzo prawdopodobne, że mielibyśmy kolejnego prezydenta Polski z Gdańska. – Nosił się z takim zamiarem. Czekał tylko na swój czas – wyjaśnia małżonka. Nie ulega wątpliwości, że był mężem stanu. Nie takim, co tylko mówi, ale i robi to, o czym mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.