Kiedy brali ślub cywilny, Maciej zabronił Elżbiecie wkładać na palec obrączkę. Mówił, że żaden „cywilny ksiądz” nie będzie mu dawał ślubu. Urzędnik miał nieco zdziwioną minę, ale nawet nie próbował interweniować. – Prawdziwy ślub będzie w kościele i wtedy nałożysz – powiedział pan młody.
Dziesięć lat temu w archidiecezji gdańskiej zrodził się pomysł, aby w obliczu rosnącego tempa życia, wzrastającej liczby rozwodów i swoistej mody na bycie singlem zacząć promować model życia rodzinnego. W myśl rzymskiej zasady sformułowanej przez mędrca Senekę: „Verba docent, exempla trahunt” (Słowa uczą, ale przykład pociąga), co roku jedna z rodzin otrzymuje statuetkę św. Wojciecha oraz zaszczytne miano wzorowej. 10 września, w czasie odpustu w sanktuarium maryjnym w Trąbkach Wielkich, posrebrzaną figurę chrzciciela Gdańska odbierze rodzina państwa Płażyńskich.
Upatrzona
W domu panuje atmosfera dziwnego spokoju. Tak jakby Maciej miał za chwilę wejść... Książki, kominek i sofka, na której uwielbiał siadać. Pies. Na górze zdjęcia rodziny z papieżem Janem Pawłem II. Tam też ikony Matki Bożej, także tej z Ostrej Bramy, która wisiała w jego gabinecie w Warszawie. Na półce z książkami stoi piękny wizerunek Chrystusa Miłosiernego. Ktoś podarował go Maciejowi podczas wizyty na Syberii. Dziwnym trafem wykonany został z kory brzozy. Z różnych jej odcieni. Najwięcej jest szarości, ale jest też kolor biały, jasno- i ciemnożółty. Najbardziej rzuca się jednak w oczy czerń, chociaż jest jej najmniej. To włosy Chrystusa. Elżbieta przywołuje wspomnienia. – To jego pierwsze spojrzenie… Tak jakoś patrzył. Ten pierwszy raz do końca życia będę pamiętać… Bo potem to ciągle już patrzył – rozpromieniona opisuje swoje pierwsze spotkanie z przyszłym mężem.
Ona mieszkała w bloku na ul. Elbląskiej w Gdańsku, on, urodzony na Warmii, w akademiku. Poznali się na drugim roku prawa na UG. – Mąż przeprowadził się do domku kempingowego na Górkach Zachodnich. Mieszkał przy AKM-ie. On w ogóle kochał sprawy morza… – mówi. AKM to Akademicki Klub Morski. Przyszły marszałek Sejmu jeździł tam autobusem z numerem 111, aż do ostatniego przystanku. Potem na piechotę szedł przez las i wydmy. A jeśli były problemy z autobusem, to na piechotę plażą ze Stogów. Tam można było dojechać bardziej niezawodnym tramwajem. – To było bardzo romantyczne… Ale do Elbląskiej wracaliśmy razem, bo to ta sama trasa – zdradza żona Macieja. – Hm… Tak mi się wydaje, że on się tam specjalnie przeprowadził! Bo jak byśmy się inaczej poznali? – dodaje. Nie tylko morze wyzwoliło w nich romantyzm i miłość. Wpierw rodzice obojga. Ci, którzy poznali panią Elżbietę, mogą chyba śmiało powiedzieć, że poznali jej mamę Janinę. Uosobienie łagodności i spokoju. – Rodzina była sensem jej życia. Dom i dzieci. Nigdy na nas nie krzyczała ani nas mocno nie upominała – podkreśla córka. Być może dlatego, że ani ona, ani jej starsza siostra i młodszy brat nie dawali mamie do tego powodów. No, brat może trochę. – Późno się ożenił i trochę imprezował. Ale wszystko w granicach normy – uśmiecha się. Tata Czesław szybko się denerwował, ale jeszcze szybciej mu te emocje opadały. Elżbieta twierdzi, że ma cechy obojga rodziców.
– Buntowałam się. Gdy mąż był zaangażowany w sprawy opozycji, to ja z dziećmi byłam sama z tym wszystkim. Ani pieniędzy specjalnie, ani ubrań, ani mleka… Wszystko na mojej głowie – wyjaśnia. Kiedy było już tego trochę za dużo, jechała do mamy „ponarzekać”. A ta, zamiast przytulać smutną córkę, robiła duże oczy i pytała: „Ale o co ci chodzi? Przecież on ma swoje trudne sprawy. I cię szanuje. A dzieci są zdrowe”. – Wyjeżdżałam od mamy zawsze zadowolona. Bo jak tu się nie cieszyć, gdy mąż mnie szanuje i dzieci są zdrowe… – śmieje się. Mama Macieja, Danuta, to poznanianka z krwi i kości. W domu konkret i porządek musiał być. – Nie można powiedzieć, żeby teść Wojciech nie miał osobowości… Ale on pochodził ze Wschodu… I mąż to też był taki „konkretny romantyk” – mówi Elżbieta. Rodzice Macieja byli lekarzami weterynarii. W Młynarach na Warmii, gdzie dostali nakaz pracy, prowadzili lecznicę dla zwierząt. Kiedy oboje pracowali, Maciek toczył małą walkę z gospodynią, autochtonką, Niemką Friedą. Była osobą apodyktyczną. Nie pozwalała m.in. Maciejowi jeść w pokoju, tylko w kuchni. – Tata to nawet w domu nie za bardzo lubił kuchnię – zdradza córka Kasia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |