Burmistrzowie Chicago, Bostonu i San Francisco nie chcą mieć w swoich miastach barów sieci Chick-fil-A.
Powodem jest wypowiedź szefa tej sieci Dana Cathy’ego, który kilka tygodni temu powiedział w radiu:
- My Amerykanie, narażamy się na boskie potępienie, jeśli wymachujemy Bogu pięścią i krzyczymy ku niebiosom, że wiemy lepiej, co to jest małżeństwo.
- Chich-fil-A nie pasuje do Bostonu. Tutaj nie ma miejsca dla firm, które dyskryminują ludzi. Nie będzie im u nas łatwo dostać licencję na działalność gastronomiczną – stwierdził – burmistrz Bostonu Thomas Menino.
Jego odpowiednik z Chicago Rahm Emanuel (do niedawna najbliższy współpracownik prezydenta Obamy) dodał: - Wartości Chick-fil-A to nie są wartości Chicago. Oni nie mają szacunku dla mieszkańców naszego miasta.
- Najbliższe Chick-fil-A jest jest 40 mil od san Francisco i radze im , żeby się nie zbliżali – napisał na twisterze burmistrz San Francisco Edwin Lee.
W podobnym duchu wypowiedział się też burmistrz Waszyngtonu Vince Gray.
Wypowiedzi te świadczą o tym, że część amerykańskiej władzy publicznej jest gotowa podeptać wolność gospodarcza w imię progejowskiej ideologii.
Donosząc o tym, „Gazeta Wyborcza” pisze, że Chick-fil-AS broni „osobliwa koalicja antygejowskich bigotów (??? – przyp. gosc.pl) i progejowskich liberałów”. Wśród tych ostatnich wymienia burmistrza Nowego Jorku Michaela Bloomberga, który oświadczył:
- Kategorycznie nie zgadzam się z przyjaciółmi z Bostonu i Chicago. Jeśli ktoś stara się w Nowym Jorku o licencję, nie interesują mnie jego prywatne poglądy! Inna postawa władz jest niedopuszczalna.
Jednak ważniejsze od deklaracji oficjeli jest zachowanie konsumentów. Geje i lesbijki skrzyknęły się w Internecie. Przyjdą dziś do barów Chick-fil-A, żeby się w nich demonstracyjnie całować. Ta akcja przyciągnęła jednak zaledwie 9 tys. chętnych.
Natomiast w środę odbył się dzień solidarności z Danem Cathy’m i jego firmą. Akcja polegała na odwiedzeniu jednej z 1614 restauracji tej sieci i zjedzenie kupionej tam kanapki. Swój akces zgłosiło do niej około 600 tys. ludzi. Efekty? Jak pisze jeden z uczestników akcji, parking baru, do którego się udał, nie mogły pomieścić wszystkich chętnych, a kolejka do okienka obsługującego kierowców siedzących w swych autach dwa razy opasała restaurację. W innym barze kolejka aut liczyła 400 metrów.
Nawiasem mówiąc, właściciele Chick-fil-A są pobożnymi baptystami. Ich bary nie pracują w niedziele, choć usytuowane są często w centrach handlowych, gdzie największy ruch jest w weekendy. Firma w pełni świadomie traci przez to ogromne pieniądze.