Choć nie zakończyły się jeszcze badania, dotyczące technologii wspomaganego rozrodu u zwierząt, już stosuje się ją u ludzi, i to na masową skalę – podkreśla w rozmowie z KAI prof. Andrzej Kochański. Genetyk zwraca uwagę, iż z prowadzonych na świecie badań jednoznacznie wynika, że w populacji dzieci poczętych in vitro występuje zwiększony odsetek wad wrodzonych.
Trudno mi orzec, poza tym to są kategorie socjologiczne. Nie wiem, co tak naprawdę sprawia, że ta technika jest w tej chwili tak modna. W każdym razie, dla lekarza genetyka jest to zjawisko zadziwiające.
Wspomniał Pan profesor, że w Polsce nie prowadzi się centralnego rejestru dzieci poczętych metodą in vitro, choć na pewno przysłużyłoby się to nauce. Kliniki, nawet gdyby chciały (w co należy powątpiewać), zapewne nie zyskają przyzwolenia rodziców?
Powiem tyle, że nawet dla mnie, jako lekarza poradni genetycznej, dużym problemem jest zadanie rodzicom pytania o sposób poczęcia ich dziecka. To kwestia niebywale trudna i delikatna. Często jednak takie informacje uzyskujemy, bo rodzice wyczuwając, że może to mieć znaczenie – sami informują o sposobie poczęcia ich dziecka. Natomiast nie mamy, niestety, regularnego dostępu do całej grupy takich dzieci. Wchodzi tu w grę zwłaszcza sprawa anonimowości: niektórzy sobie nie życzą przekazywania takich danych, co bardzo ogranicza możliwości prowadzenie badań. To już są zagadnienia spoza genetyki i trudno mi się w tej sprawie wypowiadać.
A może z tymi wadami nie jest tak źle, bo przecież jakoś nie słychać o protestach rodziców, skarżących kliniki in vitro o schorzenia swoich dzieci?
Odnoszę wrażenie, że ten problem zaczyna „wypływać” w poradniach genetycznych. Od czasu do czasu mam pacjentów poczętych z zastosowaniem technologii wspomaganego rozrodu. Kiedy zacząłem pracować w poradni genetycznej, nie spodziewałem się, że tak szybko będę mógł spotkać się z tymi rodzinami. Oczywiście, nie jest to większość pacjentów, ale już przychodzą. Natomiast jak to całościowo wygląda od strony statystyki w Polsce – nie wiem.
Pomimo trudności z prowadzeniem systematycznych badań, są w Polsce środowiska, które specjalizują się w dociekaniach na temat medycznych konsekwencji techniki wspomaganego rozrodu.
Z mojej wiedzy wynika, że w tej chwili żadnych badań eksperymentalnych w Polsce w tej dziedzinie nie ma, natomiast zbieramy dane z innych ośrodków na świecie. Być może wystąpimy o projekt badawczy. Wymaga to współdziałania wielu Kolegów, nie da się tego zrealizować poprzez grupę entuzjastów.
Nie wykluczam też (ale, zastrzegam, to już nie jest moja dziedzina), że być może dałoby się przygotować odpowiednie rozwiązania o charakterze prawnym, np. poprzez nałożenie obowiązku rejestrowania osób poczętych poprzez ART.
Bo wówczas można byłoby poszerzyć wiedzę, wyciągać wnioski?
Tak, przy czym chciałbym podkreślić, że problem, który mamy, nie polega na braku badań eksperymentalnych, lecz na trudności w rozpowszechnieniu zgromadzonej już wiedzy. Ona jest, ale pozostaje trudno dostępna, bo jest „rozsiana” po specjalistycznych czasopismach naukowych z różnych dziedzin medycyny. Mnóstwo czasu zabiera wyszukiwanie tych artykułów i stworzenie całości, która byłaby przydatna i ciekawa dla lekarza rodzinnego czy dla pediatry.
A czy problemem środowiska medycznego w Polsce – a tym samym, problemem publicznej debaty wokół in vitro – nie jest fakt, że wśród genetyków, neonatologów, ginekologów – nie ma zgody co do konsekwencji ART? Bo, jak wiemy, są wśród nich tacy, którzy marginalizują wszelkie obiekcje, jak i osoby takie jak Pan, które dowodzą, że medycyna powinna postawić tu spory znak zapytania (pomijając nawet kwestie filozoficzne czy religijne). Czy jest szansa, byście się spotkali, podyskutowali na gruncie czystej nauki i doszli do wspólnych wniosków?
Dyskurs naukowy na argumenty jest zawsze możliwy, w każdej sprawie, nie widzę przeszkód. Problem polega na tym, by to, o czym się mówi, opierało się na wynikach rzetelnych badań naukowych. Jeśli ktoś, za pomocą dobrych argumentów, wykaże mi, że nie mam racji, to ja to uznam. Tylko że chciałbym, aby taka osoba próbowała mnie przekonać w debacie akademickiej. Powinniśmy spotkać się w rozmowie.
Bo na tym polega etos nauki?
Etos pracy naukowej i zwyczajna ludzka przyzwoitość. To znaczy: nie odrzucamy a priori opinii kolegi, tylko próbujemy dyskutować przedstawiając argumenty. Taka dyskusja wokół in vitro mogłaby być bardzo ciekawa. Jeśli bowiem adwersarz reprezentuje wysoki poziom, to wymusza na mnie, bym jeszcze mocniej pracował intelektualnie, badania tylko by na tym zyskały.
Byłoby bardzo źle, gdyby tylko jedna opcja miała możliwość rozwoju. Z tego starcia może więc wyniknąć bardzo wiele interesujących rzeczy. Ale trzeba się zdecydować na rozmowę, a nie na coś, co jej nie przypomina. Bardzo mi brakuje dyskusji w tej sprawie.
Można założyć, że skoro dzieci z in vitro będzie przybywać, to podstawy naukowe badań nad konsekwencjami tego typu zapłodnienia będą coraz bardziej miarodajne.
Tak, w literaturze fachowej widać wyraźnie zmianę jakościową. Początkowo była to kazuistyka: artykuły opisujące poszczególne, indywidualne przypadki chorych. W tej chwili zaczyna to być literatura systematyczna. Wspomnę o grupie prof. Sapienzy, genetyka z Filadelfii. Prowadzi on systematyczne badania, na bardzo wysokim poziomie, mają znakomite, bardzo interesujące wyniki. To niesamowite, ile interesujących prac z różnych stron świata ukazało się na ten temat w literaturze fachowej w ostatnich latach.
Jedno z podstawowych pytań współczesnej genetyki ART brzmi: dlaczego u niektórych dzieci z in vitro pojawia się problem małej masy urodzeniowej? I tu zaczynają się spory. Tymczasem grupa Sapienzy pokazuje „żelazne”, matematyczne argumenty, w których identyfikuje pewną pulę genów odpowiadających za masę ciała i niejako daje matrycę do dalszych badań. Następnym krokiem powinno być systematyczne badanie tego zjawiska w oparciu o tę matrycę. Wówczas okazałoby się, kto ma rację, czy jest to problem genów, czy leży gdzieś poza nimi. Inaczej niż skrupulatnym badaniem tego się nie rozwikła. Przerzucanie się argumentami natury nienaukowej nie wprowadza żadnej nowej jakości do debaty akademickiej.
Rozmawiał Tomasz Królak
*
Andrzej Kochański – prof. dr hab. nauk medycznych, lekarz genetyk, specjalizujący się w neurogenetyce klinicznej. Pracuje w Instytucie Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej im. M. Mossakowskiego Polskiej Akademii Nauk w Warszawie.