Wcale nie chodzi o zasypanie dzieci atrakcjami. Trudno zresztą przebić ofertę mediów, z którymi na co dzień niemal się nie rozstają. Chodzi o coś więcej. O dobre chrześcijańskie wychowanie.
W słabym ciele…
– Realizujemy program oparty na edukacji i wypoczynku oraz rozwijaniu sprawności fizycznej. Ostatnia wytyczna wcale nie jest najłatwiejsza do przeprowadzenia, ponieważ dzieci nie są przyzwyczajone, by bawić się ruchowo – wyjaśnia koordynator. Wychowawcy zauważają, że kondycja młodego pokolenia z roku na rok spada. – Są słabsze fizycznie, zdecydowanie. Niechętnie się ruszają – mówi E. Stokowska. – Mimo to spędzamy czas bardzo aktywnie. Dzień mamy wypełniony zajęciami od 7.30 do 22.00, z jedną godzinną przerwą na poobiednią ciszę. Jednak po zmęczeniu dzieciaków widzimy, że nie są przyzwyczajone do aktywności. Niektóre wolałyby nie opuszczać ośrodka. A powody, by go opuszczać, są interesujące: plażowanie, kąpiel w morzu, zwiedzanie Kołobrzegu, koncert, rejs statkiem, wejście na latarnię morską. Albo baloniada, czyli obrzucanie się w upalny dzień balonami napełnionymi wodą, albo konkurs talentów lub konkurs na piaskową rzeźbę.
Żeby pomóc dzieciom przełamać niechęć do zabaw ruchowych, zaproszono animatora sportowego, który pokazywał im, że na piasku da się nie tylko leżeć lub kopać w nim doły, ale można grać w piłkę w grupie, rywalizować w wyścigach, nauczyć się nowych sztuczek. Bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy będzie potrzebna dobra kondycja fizyczna – jak to zdarzyło się pewnego popołudnia, gdy koloniści musieli biec spory kawałek po plaży, by zdążyć na statek czekający w porcie. – Trasę z ośrodka Aniołów Stróżów do przystani pokonaliśmy w 25 min – uśmiecha się na wspomnienie E. Stokowska. – To był prawie sprint! Ale nikt się nie poddał.
… słaby duch
Ale nie tylko kondycja fizyczna jest do nadrobienia. Kolonie okazują się świetną okazją, by podciągnąć dzieci z… pobożności. Kolonie to nie rekolekcje, nie ma tu konferencji, warsztatów o wierze lub długich czuwań. A jednak trudno przecenić podstawowy „pakiet” modlitw, który dzieciom zaproponowano. – Modlimy się rano i wieczorem, w kaplicy połączonej z ośrodkiem, oraz przed posiłkami. Dla niektórych dzieci to zupełna nowość, pierwszego dnia nie potrafiły się przeżegnać, odmówić „Ojcze nasz” albo „Zdrowaś Maryjo” – relacjonuje opiekunka.
Podczas niedzielnej Mszy św. wychowawcy zauważyli, że niektóre dzieci nie znają części stałych. Nie odpowiadają na wezwania kapłana, nie śpiewają, są bierne. – Na szczęście po kilku dniach widać postępy. Dzieci są bardziej skupione na modlitwie, zaczynają ją przeżywać. A nawet chcą dać coś od siebie – mówi z nadzieją pani Ewelina. Ujęło ją, gdy jeden z chłopców, wcześniej niezainteresowany tym elementem dnia, zapytał, czy może poprowadzić modlitwę. Oczywiście mógł, bo wychowawcy oddają część inicjatywy podopiecznym – to oni pomagają wybierać pieśni i pacierze.
Kolonia katolicka daje dzieciom szansę wzrostu w wierze. Silnie działa tu czynnik wspólnotowy, którego wielu młodych chrześcijan jest pozbawionych we własnych domach, gdzie rodzinna modlitwa zanikła, a Msza św. niedzielna należy do rzadkości.
Bejsbolówki z głów!
Na korektę czeka też kindersztuba. Nie da się zbytnio pobłażać naraz pięćdziesięciu podopiecznym. To, co niejednokrotnie „upiecze się” w rodzinnym domu, u wychowawców nie przejdzie. – Jeśli w pokojach jest bałagan, to dzieci najpierw muszą go posprzątać. Na plażowanie trzeba sobie zasłużyć – mówi pani Ewelina. Janek Skotnicki z Piły przyznaje, że wychowawczynie są konsekwentne, trzymają rygor i bywa, że krzykną. – Ale są fajne, naprawdę je lubimy – zapewnia. Innym dzieciom też nie przeszkadza stanowczość pań, które doczekały się nawet uroczego wierszyka na swój temat. No i pozwalają się obrzucać balonami z wodą.
Jednak wychowawczynie mimo wielu miłych chwil spędzonych z dzieciakami z przykrością zauważają, że dziecięcy savoir-vivre pozostawia wiele do życzenia. Że trzeba je uczyć podstawowych zasad kultury, np. tego, by chłopak nie trzymał rąk w kieszeni, gdy rozmawia z dorosłym lub z dziewczyną. Albo by zdejmował bejsbolówkę, gdy wchodzi do kaplicy. – Niektóre dzieci nie są nauczone zwrotów grzecznościowych. Kiedy przychodzą do pokoju wychowawców po klucz, zamiast „poproszę”, słyszymy „da pani klucz”. Brakuje im też umiejętności okazania wdzięczności – stwierdza E. Stokowska.
– Pierwsze dni były trudne. Musiałyśmy wszystko kilkakrotnie tłumaczyć. Ale fajne jest to, że dzieci szybko łapią.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |