Jest ich dwunastu. Nie wstydzą się własnych uczuć, tego, że chcą być ojcami na maksa, do potęgi trzeciej.
Wszystko z zaskoczenia
Anula, Alunia i Olek byli dla rodziców ogromną niespodzianką. – Pamiętam, że oboje z Arkiem pomyśleliśmy, że przyszła pora postarać się o dziecko. I zaraz potem okazało się, że jestem w ciąży. Kiedy lekarz powiedział mi, że widzi nie jedno serduszko, ale trzy, byłam w szoku. Pamiętam, że cała się trzęsłam. Arka ze mną nie było. Przyjechał ze mną, ale go odesłałam do domu, bo w poczekalni była strasznie długa kolejka – relacjonuje Agnieszka.
– Od początku byłam przygotowana, że ciążę trzeba będzie szybciej rozwiązać, ale lekarze mówili, że to będzie po 30. tygodniu. Niestety, do szpitala trafiłam już w 23. tygodniu ciąży i zaczęła się walka o to, by ciąża trwała jak najdłużej – wspomina lekko przytłumionym głosem Agnieszka. Udało się dotrwać do 26. tygodnia. Wcześniactwo pociągnęło za sobą wiele konsekwencji zdrowotnych. Najsilniejszy z całej trójki jest Olek. Teraz jest coraz bardziej samodzielny, choć ciągle wymaga rehabilitacji. Dziewczynki mają więcej problemów. Obie przeszły zabiegi kardiologiczne, mają problemy z poruszaniem się i ze wzrokiem.
– Anula ma słabe poczucie światła. Niestety, na ten moment zrobiliśmy dla niej już wszystko, co oferuje współczesna medycyna. Ale ona sobie poradzi. Nadgoni dzięki rehabilitacji. Alunia lepiej widzi, ale ma większe problemy neurologiczne. Jesteśmy przygotowani, że ona już zawsze będzie z nami, będzie nas potrzebować. Chociaż cały czas wierzymy, że nie wszystko jeszcze przesądzone – mówi Arek.
To co, wyciągamy?
Ania, Ala i Olek pierwsze pięć miesięcy życia spędzili w szpitalach. Agnieszka i Arek starali się wtedy odwiedzać ich jak najczęściej. – Z początku tylko staliśmy nad tymi inkubatorami, przestraszeni, że możemy im sprawić ból. Ich skóra była cieniuteńka jak pergamin, więc nawet nie wiedzieliśmy za bardzo, jak ich dotknąć. Najgorzej na kontakt reagował Oluś – wspomina Agnieszka. – To było chyba najbardziej przerażające w tym wszystkim: chcieliśmy głaskać i przytulać nasze dzieci, ale cały czas obserwowaliśmy, czy saturacja nie spada, ciśnienie za bardzo nie rośnie – dodaje Arek.
Moment, kiedy po raz pierwszy mogli przytulić swoje maleństwa, zapamiętali bardzo dobrze. – Pamiętam, że staliśmy nad inkubatorem Ani. Przyszła pani doktor i mówi: „To co? Wyciągamy?” – relacjonuje Agnieszka. – Byłaś wtedy przerażona i nie chciałaś – wtrąca Arek. – Nieprawda. Bałam się, ale od początku wiedziałam, że tego chcę – protestuje. – Tak, to ja od początku przyjąłem postawę: „Niech podrosną, bo możemy im krzywdę zrobić” – przyznaje Arek. – Właśnie tego jednego żałujemy, że nie mogliśmy kangurować dzieci. Niestety, w Zabrzu, gdzie leżeli, po prostu nie było do tego warunków lokalowych. I to jest jedyne zastrzeżenie, jakie mamy do szpitala. Poza tym było naprawdę dobrze – personel był bardzo pomocny, mieliśmy wspaniały kontakt – mówi Agnieszka.
Rodzice przyznają, że teraz, kiedy minął rok, strach powoli przestaje być ich codziennym towarzyszem. – Na początku podskakiwaliśmy na każdy dzwonek telefonu. Jak widziałam numer szpitala, to po prostu bałam się odbierać – zwierza się Agnieszka. – Dzieci przewartościowały naszą listę priorytetów – mówi Arek. – Dziś wiem, że są rzeczy, na których nie warto się skupiać. Dobrym przykładem jest moje podejście do zdjęć. Jeszcze w ciąży Agnieszka postanowiła, że zrobimy sobie pamiątkową sesję. Strasznie się przed tym broniłem. Później przejmowałem się, czy dobrze wypadniemy. Teraz przy sesji do kalendarza kompletnie mnie nie obchodziło, jak wyglądam. Ważniejsze były dzieci i cel, czyli pomoc Fundacji.
– W ogóle w wielu sprawach odpuściliśmy, bo już wiemy, że są błahe – uzupełnia Agnieszka. – Stawiamy teraz płot wokół domu. Sąsiedzi, którzy mają działkę tuż obok, chcą mieć inny. Kiedyś bym się denerwowała, jak to będzie wyglądać, że ładniej by było, by był taki sam. Walczyłabym o to. A dziś? No cóż, będziemy mieć z jednej strony inny, tyle.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |