- Przypominają sobie o nas, gdy zaczynają się mrozy. A my przecież pracujemy cały czas - mówi kierowniczka jeleniogórskiego schroniska.
Na pierwszej linii frontu wśród fachowców wyszukujących bezdomnych po gruzowiskach i obskurnych, zapuszczonych mieszkaniach jest Katarzyna Ryś. Młoda, może trochę nieśmiała dziewczyna. I to ona wchodzi w najciemniejsze zakamarki stolicy Karkonoszy, by odszukiwać tych, którzy z różnych powodów wstydzą się lub boją poprosić o pomoc.
– Jako streetworker pracuję już czwarty rok. Czy można się przyzwyczaić do takiego zajęcia? Samo chodzenie przez cztery godzinny dziennie, gdy zapada już zmrok i robi się zwyczajnie zimno, nie jest trudnością. Ale są problemy natury emocjonalnej. Można wysiąść psychicznie, gdy widzi się warunki, w jakich potrafią przebywać ci ludzie, bo nazwanie tego „mieszkaniem” było by bardzo, ale to bardzo na wyrost – mówi Katarzyna Ryś. – Przeżywam to zwłaszcza, gdy spotykam mieszkańców naszego ośrodka. Gdy wiem, że są chorzy, a wolą pić alkohol na ulicy niż przyjść do nas po pomoc.
Tyle miejsc, ile trzeba
– Streetworking (tzw. pedagogika ulicy – red.) sprawdził się. Startujemy w połowie października i kończymy w marcu. Pracownicy wychodzą na miasto między 16.00 a 20.00. Wyszukują ludzi. Często są to klienci, którzy u nas już byli – mówi Bogusław Gałka, prezes jeleniogórskiego koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. Od pierwszych dni listopada w patrolach biorą też udział funkcjonariusze jeleniogórskiej Straży Miejskiej.
Katarzyna nie boi się, że umundurowani towarzysze patrolu spłoszą osoby bezdomne. – Ludzie ze środowiska mnie znają. Nie mam problemu z nawiązaniem kontaktu. Mamy nadzieję, że dzięki naszej współpracy Straż Miejska pozna niektóre miejsca przebywania bezdomnych, a może i my się czegoś od nich dowiemy – mówi streetworkerka. Dziewczyna, mimo że jest zmęczona porażkami i tym, że niektórzy mieszkańcy schroniska odchodzą, widzi sens takiego „łowienia”. – Sukcesy budują i się udaje. 15 października zaczęliśmy nowy sezon i już są osoby, które przyszły za moją namową. Niewiele, ale to jednak jest coś – mówi.
W diecezji legnickiej istnieje kilka schronisk, ogrzewalni i noclegowni dla osób bezdomnych. Jednym z większych, o ile nie największym, jest to jeleniogórskie prowadzone przez tamtejsze koło Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. Mieszka tam teraz ponad 60 osób. Ile miejsc jest przygotowanych? Najczęściej pada odpowiedź, że tyle, ile będzie potrzeba. Bo przecież nie wyrzuci się osoby bezdomnej na kilkunastostopniowy mróz. A mierzyć się z tym problemem trzeba codziennie. Pokazuje to chociażby nakaz wstrzemięźliwości od alkoholu, jaki obowiązuje w noclegowni i schronisku.
– Nie mieliśmy takiego miejsca, gdzie można by pozwolić posiedzieć do rana osobie „po spożyciu”. To był dla nas wielki dylemat moralny. Gdy był mróz i trafiał do nas podpity mężczyzna, mieliśmy problem. Bo zasady są zasadami i gdybyśmy wpuścili kogoś takiego na obiekt, złamalibyśmy jeden z ważniejszych punktów regulaminu. I jak wówczas moglibyśmy wymagać od pozostałych stosowania się do niego? Z drugiej strony: wypuścić na mróz takiego człowieka? Też nie mogliśmy. Dlatego jak w Lubinie pomoc dla bezdomnych zaczęła się od ogrzewalni, a po niej były noclegownia i schronisko, tak my dopiero do niej dochodzimy. Właśnie ją uruchamiamy – mówi Małgorzata Winiarska, kierownik schroniska.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Na wzrost nowych przypadków zachorowalności na nowotwory duży wpływ ma starzenie się społeczeństwa.