Miłość jest harówą

„Gośka, jeśli ja zwariuję za kilka lat, zacznę się oglądać za babeczkami, utopię się w piwie, to wyrwiesz mnie z tego, pomożesz mi?”.

Wiele mówi się dziś o rodzinie, o jej bolączkach, kryzysie, zagrożeniach ideologicznych. Kościół coraz częściej podejmuje działania, które mają ją wzmocnić. – Ale tak naprawdę nie chodzi do końca o obecną sytuację. Trzeba zajmować się rodziną niezależnie od czasów, w jakich żyjemy, bo zawsze jest to główne miejsce formacji chrześcijańskiej. We wszystkich dokumentach Kościoła poświęconych wychowaniu jest wyraźnie powiedziane: na pierwszym miejscu rodzina, potem długo nic, dopiero później Kościół, szkoła i inne instytucje, ale na zasadzie pomocniczości. W rodzinie jest wszystko, co najważniejsze. Jeśli ją zaniedbamy, zaniedbamy wszystko. Drugi aspekt motywacji, żeby zająć się rodziną, wynika z bijących na alarm statystyk rozwodowych. Co trzecie małżeństwo w Polsce, a co drugie w Europie rozpada się – zwraca uwagę ks. Wojsław Czupryński, diecezjalny duszpasterz rodzin.

Kapłan wspomina spotkanie, podczas którego podjęto ten temat, kiedy mówił o tym, że ogromnym obowiązkiem każdego księdza jest dołożyć wszelkich starań, żeby dopuszczać ludzi do sakramentu małżeństwa odpowiednio przygotowanych. – W przeciwnym razie zaciągamy wielki grzech. Wstał jeden z księży i stwierdził, że podpisuje się pod tym stwierdzeniem obiema rękami. On, z perspektywy prawnika, wie, jak często brak należytego przygotowania do małżeństwa skutkuje rozwodem – mówi duszpasterz.

Inwestycja w siebie

– Kiedy siedzieliśmy w tej sali, mieliśmy różne pomysły – wspomina ks. W. Czupryński. Trwała długa rozmowa przy kawie, herbacie i słodkościach. Wszystko kręciło się wokół rodziny, która dziś zdaje się być w nie najlepszej kondycji. – Przyjechało trzydzieści osób, w większości doradców życia rodzinnego. I chodziło o to, aby wyjść z jakąś propozycją do innych małżonków, aby jak najwięcej osób mogło poznać, czym jest prawdziwa miłość, taka oddana, bez pretensji i wyobrażeń – wyjaśnia kapłan. W końcu narodziła się spójna idea – Małżeńska Akademia Rozwoju. A zaraz potem myśl, że może spośród jej uczestników ktoś odkryje w sobie powołanie, że chciałby też pomagać innym, może księdzu w parafii w prowadzeniu poradni dla rodzin, kursów przedmałżeńskich. – Przecież można przy okazji edukować doradców życia rodzinnego. Chętni po zakończeniu projektu będą mogli zdać egzamin i otrzymać certyfikat doradcy życia rodzinnego. Będzie to wówczas nie tylko inwestycja w siebie, w relacje ze współmałżonkiem, ale w przyszłości świadczenie pomocy innym małżeństwom – dodaje ks. Wojsław.

Później rozpoczęto przygotowania, pozyskanie osób prowadzących warsztaty i konferencje. Trzeba przecież przekazać wiedzę teologiczno-duchową, poruszyć kwestie związane z płodnością i fizjologią oraz zagrożeniami moralnymi. Ważna jest także psychologia relacji i oczywiście komunikacja. W końcu rozesłano informację, że rusza Małżeńska Akademia Rozwoju, siedem spotkań co dwa tygodnie. Już po kilku dniach wpłynęły pierwsze zgłoszenia. Ostatecznie w akademii wzięło udział 92 uczestników. – Przeszło to nasze najśmielsze oczekiwania, a jednocześnie uświadomiło nam, jak wielka jest potrzeba wśród małżonków, by swoją miłość pielęgnować i rozwijać – mówi ks. Wojsław.

Trzeba mieć odwagę

Na inauguracji Dni Rodziny bp Janusz Ostrowski wspominał spotkanie młodych, które odbywało się w Europie. On wówczas pracował na misjach w Togo. Jego młodzi parafianie wybrali się na to spotkanie. Po powrocie dzielili się swoimi wrażeniami, że fascynujące jest życie w Europie w sensie technicyzacji, infrastruktury i rozwiązań. Mówili o tym z nieukrywanym zachwytem. Ale potem dali: „My byśmy nie chcieli tam mieszkać, w takich rodzinach, które tam są. Tam ludzie nie mają dla siebie czasu”.

– To jest trafna diagnoza Europejczyków, ale w tym także Polaków. Jeżeli mielibyśmy pokusić się o stworzenie katalogu grzechów przeciwko rodzinie, to znalazłby się w nim brak czasu dla siebie. Pochodną tego jest brak dialogu, potem brak umiejętności rozmawiania ze sobą. Dziś bardzo często rozmowa przypomina podwójny monolog i to na różnych częstotliwościach. Zapominamy o tym, że miłość jest przede wszystkim dawaniem i każdy chciałby brać, a zapomina o ofiarności. W zasadzie kiedy mówi się o rodzinie, trzeba mówić o miłości. Bez miłości nie da się stworzyć ani małżeństwa, ani rodziny. A to temat rzeka – tłumaczy ks. Wojsław. Wskazuje, że miłość często rozumiana jest na poziomie uczuć i emocji. A czasami trzeba kochać wbrew uczuciom i emocjom, co często nie jest przez nas rozumiane. – Miłość jest harówą – uśmiecha się.

Przytacza przykład miejscowości Široki Brijeg. Kiedy narzeczeni biorą ślub – a od wojny nie było tam rozwodów – franciszkanie tam posługujący pokazują panu młodemu krzyż i mówią: „Twoja żona to jest twój krzyż”, a pannie młodej: „Twój mąż to jest twój krzyż”. – Trzeba mieć odwagę, żeby tak powiedzieć. Oczywiście, nie o to chodzi, że mamy zaraz patrzeć na małżeństwo w perspektywie krzyża i cierpień. Ale trzeba mieć świadomość, że życie to wiele wyrzeczeń – podkreśla kapłan. – Chłopak patrzy na dziewczynę i myśli, że dobrze mu z nią będzie, bo gotuje, jest gospodarna i zadbana. Dziewczyna też tak patrzy na chłopaka: gospodarny, złota rączka. A pytania powinny być inne: „Gośka, jeśli ja zwariuję za kilka lat, zacznę się oglądać za babeczkami, utopię się w piwie, to wyrwiesz mnie z tego, pomożesz mi?”. A oni dobierają się „na święty spokój” z założeniem, że będzie tylko lepiej. Opadają różowe okulary, kończy się taniec godowy. Kończy się spektakl. Jak człowiek tego nie wie, zamyka się, szuka nowych podniet, nie dostrzegając problemów. A zawsze się znajdzie ktoś lepszy, szatan się o to postara – mówi ks. Wojsław.

Dlatego tak ważne są takie inicjatywy jak akademia, warsztaty czy randki małżeńskie. – Dziś wiele czasu i energii poświęcamy na samokształcenie, rozwój zawodowy. Uczymy się języków. Nikt się nie dziwi, że trzeba w to włożyć wysiłek. A jeśli chodzi o małżeństwo, to dziwnie zakładamy, że wszystko się jakoś samo ułoży, samo przyjdzie – dodaje.

Moja wyspa

Czwarte piętro. Ciężko wchodzi się po schodach na górę zwłaszcza wtedy, kiedy dzieci są zmęczone. „Mamo, weź mnie na ręce”, a ręce zajęte, na nich dziewięciomiesięczny syn. Ale jeszcze trudniej, jeśli dzień nie jest najlepszy, niepotrzebne emocje, podniesiony głos. Każdy wie przecież, jak czasem w małżeństwie bywa. – Choć my systematycznie uczestniczymy w rekolekcjach dla małżeństw, kiedy dowiedzieliśmy się, że rusza Małżeńska Akademia Rozwoju, zapisaliśmy się. A później myśl, że chyba nie będziemy chodzić. Takie terminy – sobota, niedziela. Nie damy rady – dzieci. Ignacy jest mały, karmiony piersią. Ale ostatecznie do starszych znaleźliśmy niańkę. Młodsze aż tak podczas spotkań nie przeszkadzało – wspomina Ewelina. Bo dla dobra rodziny są w stanie zrobić wiele.

– Po 9 latach małżeństwa jesteśmy świadomi, że o związek trzeba dbać. Nie żyjemy beztrosko jak nowożeńcy, że samo będzie się układać, tylko wiemy, że każdy dzień wymaga w tej kwestii wiele wysiłku, że każdy tydzień odpuszczenia sobie mści się. Małżeńska Akademia Rozwoju wydała się dla nas idealna i nie zawiedliśmy się – podkreśla jej mąż Kamil. – A jakie były moje oczekiwania? Żeby żona z tego jak najwięcej wyniosła. I to się udało – śmieje się.

Ich największym odkryciem było spotkanie dotyczące wzorców relacji, jakie wynosimy z rodzinnych domów. – Otworzyły nam się oczy na niektóre sprawy. Okazało się, że żona reprezentuje wzorzec relacji określany „wyspą”. Ja z kolei reprezentuję tzw. ambiwalentny wzorzec. Żona ucieka cały czas, nie lubi okazywać uczuć, nie potrzebuje tego. Związek generalnie nie jest jej potrzebny jak tlen do życia. A u mnie jest dokładnie na odwrót. Ciągle potrzebuję potwierdzania, że na pewno mnie kocha, że miłość przetrwa wszystko. Im bardziej gonię, tym bardziej Ewelina ucieka. Teraz przynajmniej wiemy, z czego pewne reakcje wynikają. Po tylu latach dziwienia się! – przyznaje.

– Żona raz na dzień „łaskawie” pozwala się przytulić i nie ucieka, a ja „łaskawie” trzy razy odstępuję od zamiaru przytulenia – śmieje się Kamil. – Albo wychodzi poza dom, na spacer, bo wie, że potrzebuję więcej czasu w samotności, bycia na swojej bezludnej wyspie – dodaje Ewelina.

Od pewnego czasu praktykują małżeńskie randki. Spotykają się w domu, w salonie. Dzieci wcześniej kładą spać, na stole stawiają świeczki, słuchają ulubionej muzyki ze starego gramofonu. Bo dbanie o relacje musi być systematyczne. – Żeby być szczęśliwym razem, trzeba się rozwijać, zmieniać perspektywę widzenia przede wszystkim siebie. Jeśli nie kocham siebie, jak kochać męża, dzieci, otoczenie? Trzeba więc zmieniać siebie, nie drugą osobę. Na początku muszę zrobić porządek z sobą – podkreśla Ewelina. – Po wszystkich warsztatach jesteśmy mądrzejsi. Wiemy, że się różnimy, że to jest wpisane w naszą naturę i osobowości. Jestem gadułą, lubię mówić o swoich emocjach, a żona czasem pół dnia wrzuca na taczkę, by przywieźć jedno zdanie. Tak to u nas wygląda – uśmiecha się Kamil.

Oboje wiedzą, że na akademii nie poprzestaną. Nie ma małżeństwa bez kryzysu Duszpasterstwo rodzin obejmuje trzy aspekty. Przygotowanie do małżeństwa, towarzyszenie rodzinom i wspieranie rodzin w kryzysie. Dlatego w archidiecezji warmińskiej od pewnego czasu pojawia się coraz więcej propozycji dla małżeństw, ojców i matek – warsztaty, spotkania z psychologami i duszpasterzami, weekendowe rekolekcje, jak i dłuższe wakacyjne wyjazdy. W te działania wpisała się Małżeńska Akademia Rozwoju. Wszyscy uczestnicy jednogłośnie stwierdzili, że akademia nie może skończyć się na siedmiu spotkaniach. – Może nie w tak zawrotnym tempie, że co dwa tygodnie cała sobota, ale zastanawiamy się nad spotkaniami raz w miesiącu.

O tym, jak cenne były spotkania, świadczy fakt, że przyjeżdżali ludzie z odległej Gołdapi czy Elbląga i Iławy. Jest oczekiwanie, żeby było jak najwięcej praktycznych wskazań. Nie ma małżeństwa, które nie przeżywałoby kryzysów – mówi ks. Wojsław.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg