Jeden kieliszek różnicy

Głód alkoholowy sięgnął zenitu. Zacząłem zanurzać rękę w toalecie, żeby nabrać z niej dłonią wino. Musiałem się napić. A w duszy stanowczy głos: „Co ty robisz?”...

Przyznanie się mocarza do bezsilności jest czymś niezwykłym. – Przecież wypieliłam działkę, zrobiłam śniadanie, obiad i kolację dla pięciorga dzieci, wszystko jest wyprane i posprzątane. Ja byłam mocarz. A że wypiłam sześć piw? To normalne. Byłam jeszcze większy mocarz po tych piwach! I dla mnie, takiego mocarza, przyznanie się, że jestem bezsilna wobec tych trzydziestu centymetrów płynu w butelce, byłoby niczym obnażenie się przed tłumem ludzi. Do zaakceptowania prawdy, że ten problem mam, potrzebowałam dwóch lat. Przyznanie się do bezsilności wobec alkoholu, a już do tego, że to on kieruje moim życiem, wymagało prawdy. To trudna walka. To ja kierowałam swoim życiem! Przecież piłam, kiedy chciałam. Ale pojawiło się pytanie: „Kiedy ja nie chciałam?”. Bo dlaczego, kiedy tak bardzo chciało się pić, nie napiłam się po prostu wody? A kiedy była nerwowa sytuacja w domu, nie poszłam do kościoła, na spacer czy do koleżanki, która nie pije, tylko poszłam tam, gdzie się pije? Okazało się, że to te trzydzieści centymetrów kierowało moim życiem – wspomina Beata.

Najbardziej bolała dusza

Sierpień – miesiąc trzeźwości. Jak tu nie pić, kiedy to najlepszy czas na grille, spotkania z przyjaciółmi i wszelakie imprezy, choćby koncerty? A tu jeszcze kolejna inicjatywa episkopatu Polski: 100 dni abstynencji na 100-lecie niepodległości – od 4 sierpnia do 11 listopada... – Dla mnie to już nie jest dylemat – uśmiecha się Beata. – My spotykamy się na grillu przy oranżadzie. Zawsze jest wesoło i głośno. A ludzie przyjeżdżają z okolic, nawet z Olsztyna. Ktoś się dziwił, że jak to się opłaca tyle kilometrów jechać, żeby zjeść kiełbaskę i wypić szklankę oranżady. Ano opłaca się, bo w sercu radości przybywa – mówi. Wspomina swoją historię życia, które było na tyle trudne, że w alkoholu zaczęła szukać pocieszyciela i powiernika.

– Byłam samotna w domu pełnym ludzi. Mój były mąż znęcał się nade mną. A ja zamykałam się w sobie coraz bardziej. Nikomu się nie skarżyłam. Alkohol to był środek przeciwbólowy. Wiadomo, po wypiciu uderzenia mniej bolą. Mniej się słyszy wyzwisk. I kiedy moja córka miała 15 lat, powiedziała mi, że śmierdzę piwem, że wstydzi się przyprowadzić koleżanki. A we mnie bunt: jak to? To ja przy was wszystko robię, flaki z siebie wypruwam, a tu pretensje, że piwko wypiję? Toż mi się należy. Siostra do mnie zadzwoniła, bo słyszała, że za dużo piję. I kolejna złość we mnie. Czemu wtrąca się w moje życie?! Ale od tego momentu postanowiłam pić nocami. Z czasem byłam wyczerpana. Bolało mnie ciało i wyzwiska, ale najbardziej dusza – wspomina.

Wiersz, który zamknął rozdział

Trafiła na kurs do MOPS-u. Tam miała zajęcia z terapeutą. Porozmawiała z nim. W tym czasie wzięła udział, ze względu na sytuację w rodzinie, w spotkaniu grupy interdyscyplinarnej. – Tam pierwszy raz powiedziałam, dlaczego piję. Że śpię na podłodze w rodzinnym domu, bo mąż mnie do tego zmusza. Chciałabym nie pić, chcę być normalnym człowiekiem. Tam zaproponowano mi terapię na oddziale zamkniętym. Było to 10 maja 2011 r. – opowiada. Siostra kupiła jej ubrania, kapcie. Na drugi dzień była już w szpitalu na oddziale. – Tak zaczęło się moje trzeźwienie – uśmiecha się wzruszona. – Za każdy dzień co rano dziękuję Bogu i drugiemu człowiekowi – dodaje.

W 2012 r. napisała wiersz „Narodzenie”. Wtedy uznała się za alkoholiczkę i zaczęła nowe życie. Czyta drżącym głosem: „Pijanymi oczami patrzyłam, jak świat mój się wali. Jak moje całe życie płonie i się pali. Właziłam całą sobą w moje własne piekło. Wszystko, co kochałam, ode mnie uciekło. (...) Chcę obudzić się wreszcie, chcę być prawdziwym człowiekiem, kobietą i matką, otoczona miłością swych dzieci gromadką. Głośno wołam pomocy, nie chcę dalej wegetować w alkoholu niemocy (...)”. – Ten wiersz zamknął rozdział walki z tym, kim jestem. Dziś mam wsparcie dzieci, rodziny i przyjaciół. Tyran odszedł, nie wytrzymał z trzeźwą Beatą, która potrafiła wezwać policję, nie dała się bić, kopać i opluwać. Teraz jestem ja, „szczęśliwa alkoholiczka” – mówi.

Dłoń drugiego

Beacie wiele pomógł Piotr, z którym przyjaźni się od początku trzeźwienia. – Prowadził mnie za rękę, kiedy zostałam z piątką dzieci i siedmioma groszami w portfelu. To był człowiek, który mnie rozumiał – mówi Beata. – Walkę z alkoholizmem rozpocząłem w 2002 roku. Zastanawiałem się nad swoim dalszym życiem. Pracowałem u księży marianów. Nie ukrywałem swojego problemu, a oni mnie wspierali. Poszedłem na terapię. Po powrocie nie byłem sam, byłem w końcu kimś. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy spotkałem Beatkę na oddziale, bo oprócz mitingów i terapii pogłębionej chodziłem na mitingi do szpitala. Po jej terapii na oddziale spotykaliśmy się na mitingach w MOPS. Widać było, że jej zależy i jest potrzebująca. Bo nie wszystko można samemu pokonać. Potrzebna jest pomocna dłoń drugiego. A Beatka to ciepła dusza. Dziś prowadzimy wspólnie mitingi w szpitalu. Niedawno dołączył do nas Maciek – mówi Piotr.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg