Zakochani w ślązakach

Dlaczego nazwał ją Arteria II? Może przez to, że miłość do niej była jak krew w jego tętnicach, jak arteria – wychodziła prosto z jego serca.

Miłość życia

Kiedyś końmi Polacy wygrywali wojny, dziś nie wykorzystują ich już nawet do prac polowych. Na szczęście odnalazły swoje miejsce – modne są przejażdżki bryczką i jazda w siodle, rozwijają się dyscypliny sportowe: ujeżdżenie, wszechstronny konkurs konia wierzchowego, skoki przez przeszkody, zaprzęgi, rajdy długodystansowe, woltyżerka i reining, a teraz także polo. – Specjaliści szacują, że jedna klacz statystycznie daje pracę 7 osobom. Tych koni mamy ok. 1,5 tys., więc jakieś 10 tys. ludzi ma zajęcie – od kowala, przez weterynarza, fachowców od leków, pasz, wytwórców uprzęży i innych akcesoriów, producentów powozów, nie licząc obsługi torów wyścigowych i innych obiektów. To ogromny i ciągle rozwijający się rynek – podsumowuje Bogdan Kuchejda, prezes Śląsko-Opolskiego Związku Hodowców Koni.

– Dziadkowie mieli konie, ale potem zamienili je na traktor, więc ja tego już nie pamiętam. U mnie ta pasja wzięła się od kucyka Dropsa, na którego wsiadłem, mając 6 lat. Chwilę później spadłem z niego, ale zdążyłem chyba połknąć tego bakcyla. Zacząłem jeździć w siodle, nieco później powozić bryczką, co roku brałem tu udział w wystawach, a w wieku 17 lat kupiłem pierwszą klacz, na której oparłem hodowlę – przyznaje Sebastian Kwoczała. Choć zawodowo robi coś innego, to tej pasji od 10 lat poświęca mnóstwo czasu i serca. – To u mnie było – i ten Drops, i to jeżdżenie. Widząc, jak jest nim zafascynowany, powiedziałem do jego ojca „Klaus, jak on urośnie, to u was będzie koń” – uśmiecha się Piotr Pisarski. I tak współpracują od lat, jeżdżąc razem po różnych czempionatach, organizują doroczną wystawę koni śląskich w Porębie.

– Na takich pokazach każda klacz, zresztą ogier też, to jak modelka... – rzucam. – O tak – zgadza się Sebastian Kwoczała i dodaje ze śmiechem: – Każdy z nas ma dla niej kuferek z kosmetykami i narzędziami do pielęgnacji. Żeby się pięknie zaprezentowały, jest kąpiel, wyczesywanie i zaplatanie, pielęgnacja kopyt, całość uzupełnia ubiór opiekuna. I musi być dobra komunikacja między nimi – gestami, mową ciała, głosem...

Piękne i rasowe

Początki wystawy, która w tym roku odbyła się po raz 22., wspomina Anna Wyschka (z d. Czakai), której ojciec i dziadek byli znanymi hodowcami. – Wcześniej ona była w Kluczach, przy gospodarstwie Huberta Prokszy. To były inne czasy, zawsze na Piotra i Pawła gospodarze z okolicy zjeżdżali się furmankami, przywiązywali do nich konie, potem chodzili, oglądali, gawędzili. Nie było tak profesjonalnie, to było bardziej spotkanie towarzyskie, serdeczne, swojskie – mówi pani Anna. – Nagrody były groszowe, ale liczyło się „flo” (wstążka przypinana koniowi) i to święto... – dodaje Marcin Muskała z Zimnej Wódki, pracujący wtedy przy koniach z teściem, Alfonsem Cieciorem.

Z biegiem lat przegląd przeniósł się do Poręby (w 1995 r.), nabierał renomy. Dziś wydarzenie odbywające się u stóp Góry Świętej Anny, w wiosce liczącej ok. 150 ludzi, jest znane na całą Polskę i poza jej granicami. Na pokaz jednorocznych i dwuletnich ogierów i klaczy przyjeżdżają hodowcy z woj. opolskiego, śląskiego, dolnośląskiego, z Podkarpacia i Lubelszczyzny. W tym roku było 70 uczestników, a chętnych znacznie więcej. Prócz pokazów są zawody w ujeżdżeniu i maraton kombinowany.

– Przez te lata poziom się bardzo podniósł, zarówno w kwestii pielęgnacji, genetyki, jak i samej prezentacji. To jest tak doszlifowane, że decydują czasem detale. No i oprawa przy wsparciu urzędu gminy, dzięki której impreza jest dwudniowa, efektowna też dla publiczności – cieszy się Piotr Pisarski. A przy okazji tej imprezy przed kilkoma laty zrodził się pomysł pielgrzymki hodowców koni do św. Anny. Obecnie przy Trzech Krzyżach gromadzi się kilkadziesiąt jeźdźców, nawet z Trzebnicy (to prawie 200 km).

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg