Gdy Klara Wacik daje śmieszne lekarstwo, można zapomnieć o bólu. A gdy jeszcze można nauczyć się sztuki cyrkowej, zapomina się o wszystkich chorobach.
To już czwarty dzień warsztatów. Przychodzą, albo i przyjeżdżają, dzieciaki z neurologii, nefrologii i ortopedii. Przyjeżdżają na wózkach oczywiście. Bo wózek, rączka przebita wenflonem, codzienna porcja leków i badań to nie przeciwwskazania do dobrej zabawy i nauki. Szczególnie gdy nauka jest poważna: jak zostać cyrkowcem. Najmłodsza adeptka sztuki cyrkowej ma jakieś sześć lat, najstarsi – ponad 16. Wszyscy bawią się tak dobrze, że chociaż na chwilę zapominają o szpitalnej rzeczywistości. A dr Klara Wacik i dr Siemanko rozdają „lekarstwa”, czyli talerze do żonglowania, szczudła albo cymbałki i inne „lecznicze” akcesoria, medykamenty cyrkowe, od których przybywa dziecięcego uśmiechu.
Bez castingu
Cyrkowe warsztaty w szpitalach organizuje od lat Fundacja Czerwone Noski. To grupa profesjonalistów – specjalistów od pedagogiki, teatru, ruchu scenicznego, psychologii dziecięcej i sztuki cyrkowej w jednym. Na co dzień jeżdżą po szpitalach i prowadzą zajęcia z chorymi dziećmi. Zabawiają, pokazują cyrkowe sztuczki, rozśmieszają. Co pewien czas również przeprowadzają warsztaty cyrkowe dla małych pacjentów. A każde kończą się profesjonalnym występem dzieci i klaunów z fundacji. Jest publiczność, są owacje, trudne i bardzo trudne cyrkowe sztuczki. Ale najpierw…
– Najpierw są warsztaty, czyli nauka. I oczywiście szukamy chętnych dzieci, mówimy na oddziałach o przedstawieniu, zachęcamy. Dzieci bardzo ochoczo przychodzą na próby i bywa, że codziennie dochodzi ktoś nowy – mówi dr Siemanko, czyli Michał Brańka. – Dzieci po zajęciach wracają na sale, opowiadają, jak było świetnie i czego się nauczyły. I oczywiście następnego dnia przyprowadzają kolegę czy koleżankę z sali.
Projekt „Supersprawni” – czyli krakowskie warsztaty w szpitalu w Prokocimiu, zakończone występem dla małych pacjentów, rodziców, personelu medycznego, to cyrkowa improwizacja. Nie wiadomo do końca, które dzieci będą występować podczas finałowego przedstawienia. Nie wiadomo do końca, jakie umiejętności zaprezentują. I o to chodzi: o pełen spontan, radość, zabawę, reagowanie na każdy szpitalny dzień z dużą wrażliwością i uwagą.
– U nas nie ma castingów, występują te dzieci, które chcą i mogą. Dodatkowo przecież nigdy nie wiadomo, jak będą się nasi młodzi cyrkowcy czuli, czy zostaną w szpitalu, czy wrócą już do domu – opowiada Michał Brańka. – Chociaż bywało i tak, że dzieciom tak podobały się warsztaty, tak chciały wystąpić w wielkim finale, że mimo przepustki… wracały w niedzielę do szpitala na występ!
Każdy warsztatowy turnus skupia około 30 dzieci. W finałowym pokazie zwykle występuje kilkunastu młodych artystów. Każdy jest tu potrzebny, każdy jest supersprawny, nikt się nie nudzi. Co ważne, dzieciaki uczą się i współzawodnictwa, i pracy w grupie, pomagają sobie wzajemnie, uczą się, tworzą. To ważne, gdy trzeba potem mieszkać w jednej sali przez wiele dni, czy nawet tygodni. Nie zawsze przecież koleżanka z łóżka obok to potencjalna „najlepsza przyjaciółka na świecie”. Bywa, że właśnie dopiero po warsztatach, wspólnej zabawie szpitalne lody puszczają i dzieci po prostu zaczynają się lubić.
– Uczymy je konkretnych umiejętności: „magicznych” sztuczek cyrkowych, akrobacji – oczywiście na tyle, na ile można, proponujemy wiele różnych ćwiczeń i zabaw i patrzymy, jak to się sprawdza, które dziecko najlepiej radzi sobie z daną sztuczką – opowiada dr Klara Wacik, czyli Anna Williams, dyrektorka artystyczna fundacji. – Dzieci bardzo szybko odkrywają nowe talenty, szkolą się w ulubionych umiejętnościach. Potem prezentują takie sztuczki, które najlepiej im wychodzą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |