– Latające talerze... To byłam kiedyś ja – mówi żona. – Ruch zaoferował nam środki, dzięki którym nawet w tych trudnych momentach, kiedy się spieramy, potrafimy robić to inaczej – dodaje mąż.
Katarzyna Mantyk ze Szczecinka mówi nieco żartobliwie: – Kiedy braliśmy ślub, ważyłam 20 kg mniej. Tak, zmieniłam się. Urodziłam piątkę dzieci. Ale mój mąż patrzy na mnie z miłością. – Ja też mam 20 kg więcej. Wspieram żonę także w tym. Razem dążymy do... świętości – uśmiecha się Andrzej Mantyk.
– Ciągniemy siebie nawzajem duchowo. Możemy też porozumiewać się na płaszczyźnie wiary. To ważny aspekt jedności małżeńskiej – przyznaje Piotr Soroka, również ze Szczecinka.
Domowy Kościół, czyli rodzinna gałąź Ruchu Światło−Życie, to jednak nie tylko modlitwa i rekolekcje.
Balon nie rośnie
Członkowie Domowego Kościoła przyznają, że zobowiązania, których podejmują się w Ruchu, są bardzo praktyczne i niejednokrotnie ratują małżeństwo. Jednym z nich jest tzw. dialog małżeński, czyli comiesięczne spotkanie męża i żony, które jest szczerą rozmową o wszystkim. – Siadamy, zapalamy świecę i po prostu rozmawiamy – mówi A. Mantyk. – Mąż robi wtedy dobre ciasto, bo ja nie umiem – śmieje się pani Katarzyna.
Ktoś mógłby zapytać, czy naprawdę trzeba umawiać się na comiesięczne spotkanie. Małżonkowie jednak wiedzą, że w zabieganym życiu zdarza się, że przez dłuższy czas nie ma kiedy ze sobą poważnie i głęboko porozmawiać.
– Ten dialog to taki zawór bezpieczeństwa, który sprawia, że to, co się gromadzi, nie wybucha. Nagromadzone powietrze uchodzi – mówi pan Andrzej. – Uzmysłowiłam sobie, że małżeństwo to nie ring. Jesteśmy przecież dla siebie darem – dodaje pani Katarzyna.
Warto czekać
Członkowie Domowego Kościoła przeżywają takie same dylematy jak inni wierzący małżonkowie. Wiele trudnych pytań wiąże się choćby z życiem intymnym. Czy dzisiaj da się jeszcze podążać za nauczaniem Kościoła na przykład w kwestii antykoncepcji?
– Problem w tym, że wielu ludzi musi mieć wszystko natychmiast, a metody naturalne wymagają czekania. Ale czekanie na bliskość jest czymś pięknym – mówi K. Mantyk.
– Kiedy nie możemy być razem, bo nie możemy sobie pozwolić na poczęcie, mąż na mnie czeka. Okazujemy sobie czułość w inny sposób – opowiada kobieta. – Oczywiście trzeba być zawsze otwartym na życie, bo inaczej stres będzie nieustannie obecny – dodaje mąż, który doskonale rozumie, że sprawa jest skomplikowana, ale na pytanie: „Czy się da?”, odpowiada twierdząco.
Dzieci to nie my
Bywa, że dzieci osób angażujących się w ruchy w pewnym momencie porzucają wiarę, trochę na zasadzie przekory albo pewnego przesytu. Nie zawsze jest aż tak dramatycznie, choć zwyczajnie nie chcą one podążać tą samą drogą rozwoju religijnego, co ich rodzice.
Członkowie Domowego Kościoła przyznają, że nie wolno w tym względzie przedobrzyć. – Nie możemy zmusić dziecka do przeżywania tego, co my. Ono dostaje pewne narzędzia, kręgosłup. Ale czy i jak to wykorzysta… jego sprawa – mówi Piotr Soroka. – Niektórzy rodzice nie mają w tym względzie hamulców – dodaje.
– Moi rodzice byli w Domowym Kościele. Ale nigdy nie naciskali. Ja potem trochę odszedłem od wiary, ale ten fundament, który dostałem, w końcu zaowocował – wspomina A. Mantyk.
– Staram się być na Mszy św. codziennie. Proponuję to dzieciom. Idą, jeśli chcą. Podobnie jest z rekolekcjami. W tym roku zapytaliśmy Julka (11 lat) i Zosię (9 lat), czy chcą jechać z nami na rekolekcje, czy wolą do babci. Oni ją uwielbiają. Ale zdecydowali, że jadą z nami – mówi pani Katarzyna.
Tak samo postąpili Marek i Paulina Rawa z Ostrołęki. – Wprowadzamy nasze dzieci delikatnie. Chcemy im pokazać, że rekolekcje to jest fajna sprawa, że można tutaj dobrze spędzić czas z innymi, że jest modlitwa, ale także możliwość poznania nowych kolegów i koleżanek – dzieli się Marek.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |