– Kiedy przychodzą goście, dostaję skrzydeł – mówi na powitanie Teresa Zdeb i zaprasza nas do mieszkania. A my uśmiechamy się.
Nieustanna tęsknota
– Mój mąż jest podobny do mojego taty, którego szaleńczo kochałam, dlatego od razu mi się spodobał – zdradza Teresa. Poznali się w barze na rynku w Czeladzi. – Miałam wtedy plisowaną spódnicę i za tą spódnicą wyszedł, bo widać takie lubił. Nie wypadało się tak od razu umówić, to wyznaczyłam mu godzinę – 17.15. Przedtem poszłam do koleżanki i z jej okna obserwowałam, jak przyjdzie ubrany. Na szczęście był elegancki – w marynarce i krawacie. Gdyby włożył flanelową koszulę, tobym do niego nie wyszła. Potem badałam jego cierpliwość – czekałam, czy jak się spóźnię 15 minut, nie zrezygnuje. Został, tylko chodził zniecierpliwiony.
Po pierwszym spacerze przypadli sobie do gustu, jednak Teresa miała za dużo zajęć, żeby spotykać się tak często, jak chciał Edward. Chodziła do technikum ekonomicznego w Sosnowcu i żeby się utrzymać, pracowała w sklepie z materiałami budowlanymi. – Tereska dla Edusia nie miała czasu, to znalazł sobie inną – podsumowuje. – Miłość to jest nieustanna tęsknota za drugim. Jak go nie ma obok, to się czuje taki brak, jakby człowiekowi coś z życia umknęło. W tamtym czasie po cichutku modliłam się do Matki Bożej o dobrego męża. Widocznie Pan Bóg chciał, żeby to był Edward, bo po trzech latach do mnie wrócił.
Miała 23 lata, kiedy 15 stycznia 1972 r. wzięli ślub. Tydzień później na budowie, gdzie pracował jako malarz, grzane wapno z węża wytrysnęło mu na twarz. – To była jedna wielka rana, lekarze nie wiedzieli, czy będzie widzieć – pamięta Teresa. Modliła się wtedy o jego zdrowie nieustannie – w szpitalu, w domu, w tramwaju, po wstaniu i przed zaśnięciem. Aż została wysłuchana. Podobnie było, kiedy przeszedł udar. Prosiła o jego uzdrowienie, ale nie zawahała się mówić: „Panie, bądź wola Twoja, nie moja”. – Zawsze brałam za przykład Matkę Boską, która po śmierci mamy stała się moją mamą – opowiada. – Mówiłam Jej: „Tyle w życiu przeszłaś, dziecko urodziłaś w stajni, musiałaś wszystko zostawić i się tułać. My mamy więcej niż Ty, a stale narzekamy”.
I starała się nie narzekać, tylko znosić swój los. – W małżeństwie najważniejsza jest miłość – mówi pewnie. – Trzeba umieć dostosować się do każdej sytuacji i zrozumieć kochanego, choćby popełnił największe błędy wobec nas.
Co przynosi zysk
Mieszkanie, w którym dzisiaj rozmawiamy, mąż wypracował, jak to bywało w minionym ustroju, w przedsiębiorstwie budownictwa rolniczego, za tysiąc godzin pracy po 10 groszy. Do tego musieli wpłacić kilkunastotysięczny wkład. Tutaj urodzili się synowie – dziś 44-letni Henryk, o dwa lata młodszy Krzysztof i o trzy – Mirosław.
Kiedy Heniek miał 7 miesięcy, szła ulicą, wioząc go w wózku, i nagle zagadnęli ją mężczyźni, którzy szukali noclegu. Okazało się, że przyjechali do pracy w Hucie Katowice i nie mieli gdzie się zatrzymać. Bez wahania zaprosiła nieznajomych do domu na noc, nie bojąc się, że coś ukradną. – Mnie Pan Bóg tyle dał, że nawet jakby ktoś coś mi wziął, to żadna strata – mówi.
Przypomina, jak to jeszcze przed ślubem zwróciła się do niej z prośbą o opiekę schorowana pani Marianna. – Nawet jej nie znałam, a ona miała do mnie ogromne zaufanie – opowiada. – Znajomi mnie zniechęcali, mówili, że pewnie będzie leżeć i zabierze mi młodość, a ja mam dopiero 20 lat i muszę mieć coś dla siebie. Nie słuchałam ich i zajmowałam się nią przez trzy lata, aż do jej śmierci. Z wdzięczności zapisała mi swój dom.
Kiedy przyjęła tamtych mężczyzn na nocleg, przyszło jej do głowy, żeby otworzyć hotel dla przyjeżdżających tu do pracy. Działał 15 lat, a ona z mężem z uskładanych pieniędzy zbudowała dom w Czeladzi-Piaskach. Teraz mieszka w nim syn Heniek. Oni zostali na starym, bo tu czują się najlepiej. – Trzeba być otwartym na innych, to przynosi największy zysk – jest przekonana.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |