Słyszę w słuchawce telefonu jednym uchem: „Będzie dwójka dzieci. Przywieziemy”. A w drugim uchu słyszę: „Zaopiekuj się mną. To wiozą mnie. Mam na imię Jezus”...
– Wcześniej w tym domu prowadziłyśmy świetlicę, przedszkole, później punkt interwencji kryzysowej. Ale znaki czasu uświadomiły nam, że potrzebna jest inna forma, dom, gdzie dzieci doświadczą stabilizacji – mówi katarzynka s. Vianneja, dyrektor ośrodka. – Dużo dzieci trafiało do nas na interwencję. Przeżywały też traumę, bo były u nas trzy tygodnie i musiały przenosić się w inne miejsce. Siostra wspomina Maćka, który na początku 2006 r. trafił do punktu interwencji. – Czekaliśmy na postanowienie sądu. I po trzech tygodniach przyszło: że zostaje skierowany do domu dziecka do Fromborka. I on strasznie płakał. Miał wtedy sześć lat. A wcześniej w przedszkolu powiedział, że znalazł swój dom.
I ten dom powstał przez Maćka. Ta sytuacja dała mi dużo do myślenia. Trzy tygodnie wcześniej zabrano go z rodzinnego domu. Teraz od nas. To było w kwietniu, a we wrześniu zaczęliśmy przyjmować dzieci na stałe. Maćka zabieraliśmy na weekendy. Później trafił do rodziny zastępczej. Po 9 latach wrócił do nas, do domu – opowiada s. Vianneja.
Słyszę Jezusa
Ważnym elementem działalności ośrodka jest przywracanie dzieci rodzinom. – Rozpoznajemy, dlaczego dzieci do nas trafiły, co takiego dzieje się w ich rodzinach, że zostały im odebrane. Jedziemy w środowisko, rozmawiamy z rodzicami, współpracujemy z innymi instytucjami działającymi na rzecz rodziny. Stawiamy diagnozę, opracowujemy plan pomocy i działamy – mówi Elżbieta Stasiewicz. – Okazuje się, że najczęstszą przyczyną rozpadu rodziny jest alkohol i wszystkie problemy, które się z tym wiążą. Katolicki Ośrodek Wsparcia dla Dzieci i Młodzieży w Braniewie otrzymał nawet nagrodę za największą liczbę powrotów wychowanków do swoich rodziców.
– Nie jest to łatwe. Bo dzieci się na początku wstydzą, mają żal, są zranione. Ale one mimo wszystko tęsknią za rodzicami, za mamą i tatą, za ich miłością. Bo czego im tu brakuje? Mamy i taty. A my chcemy im ich przywrócić – podkreśla. – Modlimy się o 20.30, wspólnie. Jedna z dziewczynek podkreślała: „Dziękuję, Boże, że tata do mnie zadzwonił”. O czym to świadczy? O tęsknocie. A tata... pijący – mówi katarzynka. – Czyli generalnie pracujemy nad powrotem dzieci do rodziców – dodaje pani Elżbieta.
W domu są jeszcze dwa wolne miejsca. W każdej chwili s. Vianneja może otrzymać telefon, że są kolejne dzieci, że zostaną za chwilę przywiezione. – I słyszę w słuchawce telefonu, jednym uchem: „Będzie dwójka dzieci. Przywieziemy”. A w drugim uchu słyszę: „Zaopiekuj się mną. To wiozą mnie. Mam na imię Jezus”. Mały Jezus, większy, średni. I opiekujemy się, stwarzamy poczucie bezpieczeństwa.
Dom dziecka... Dom Jezusa. Nasi wychowankowie, którzy są już dorośli, odwiedzają nas. To znaczy, że mieli tu dobrze. W nazwie nie mamy „dom dziecka”, a „dom wsparcia” – mówi katarzynka. – A jestem najszczęśliwsza, kiedy dzieci wracają do rodziców.
– Musimy nauczyć się każdego dziecka. Powinniśmy cały czas chodzić z mentalną karteczką: „Ja się tu uczę”. Bo z biegiem lat coraz mniej wiem. Uczę się siebie i odnajdywania w każdej osobie Jezusa. Bo nieustannie brzmi: „Zaopiekuj się mną”. Bo każda twarz dziecka to jest Chrystus – dodaje s. Vianneja.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |