Plac przed świetlicą na jeden weekend w roku zamienia się w plenerową kuźnię. Kilkunastu kowali rozpala swoje paleniska, ustawia kowadła i bije w metal, aż iskry lecą spod młotów.
Podkówaczka
Przystanek Kuźnia to okazja do spotkania rzemieślników, wymiany doświadczeń i podciągnięcia warsztatu pod okiem starszych kolegów, ale również zaproszenie dla mieszkańców regionu. A ci mogli również sami spróbować swoich sił przy kowadle albo stuletnim miechu. – Łatwo nie jest. Ale mięśnie można sobie wyrobić – przyznaje kilkuletni Kacper. Oddając młot kowalowi, spogląda na niego z nieco większym niż przed chwilą szacunkiem.
– Mięśnie są ważne, ale nie wystarczą. A technikę mogą zdobyć i drobne kobiety – zapewnia Anna Podolecka, krakowianka, która osiedliła się w Wielkopolsce. Jedna z niewielu w tym fachu pań swoją przygodę z kowalstwem rozpoczęła 8 lat temu od kupna konia. Potrzeba korekcji kopyt wierzchowca sprawiła, że zainteresowała się podkównictwem. – Na Zachodzie są kobiety kowale, które z powodzeniem mogą rywalizować z mężczyznami. W Polsce są chyba jeszcze trzy, które pracują w zawodzie – opowiada. Choć dzisiaj kowale częściej kują podkowy „na szczęście” niż podkuwają konie, pani Ania właśnie w tym się specjalizuje. – Ja jeszcze nie mam potrzebnej do wykucia podkowy precyzji. Tu każde uderzenie musi paść w odpowiednie miejsce. Nieostrożny ruch może też dotkliwie zranić konia, dlatego to tak wymagający zawód – opowiada pani kowal. Z Adamem poznali się na szkoleniu podkuwaczy. Postanowili, że dalej kuć będą już razem. Także w Węgorzewie zaprezentowali swoje umiejętności. Klacz Magda, dla której było to pierwsze w jej dwudziestopięcioletnim spokojnym końskim życiu podkuwanie, zniosła kowalskie zabiegi z (niemal) stoickim spokojem. Widzowie mieli natomiast nieczęstą okazję zobaczyć podkuwacza przy pracy.
Smoki i krzesło elektryczne
− Wychowywałem się w miasteczku na Lubelszczyźnie. W drodze do szkoły mijałem kuźnię. Czasami siadaliśmy, patrzyliśmy, co tam się dzieje. Jako dzieciak jedenasto-, a może dwunastoletni zacząłem sam próbować. Z biegiem czasu zmieniłem pasję w sposób na życie – opowiada A. Czernecki. Później były warsztaty w Wojciechowie. Stamtąd trafił pod skrzydła kowalskiego mistrza, pana Józefa. – Dziś ma 90 lat. A zaczynał pracę w kuźni, jak miał 9, pomagając ojcu przy pracy. Takich mistrzów nie ma już zbyt wielu – dodaje.
Przekraczając próg kuźni na Kolejowej 4, trafia się do innego świata. Niby w środku miasta, a jednak… Spod ręki, a właściwie młota koszalińskiego kowala wychodzą zdobne okucia, ciężkie łańcuchy, finezyjne ozdoby, zbroje i miecze, czasami także… smoki. Jak te, które strzegą Kamienicy pod Gutenbergiem, stojącej przy głównej łódzkiej ulicy. Odtworzenie mitycznych stworów zabrało kowalowi pół roku. Obowiązkowo musi paść pytanie o najdziwniejszy projekt. – Krzesło… – mówi pan Aleksander po chwili namysłu. – …elektryczne – dodaje z łobuzerskim błyskiem w oku. Powstało jako oryginalne ujęcie tematu pracy konkursowej. – Nie znalazło jednak uznania w oczach komisji konkursowej, która skłaniała się jednak do bardziej tradycyjnych rozwiązań. Ale teraz stoi przy wejściu do Muzeum Kowalstwa w Wojciechowie i wszystkie wycieczki robią tam sobie obowiązkowo zdjęcie – śmieje się kowal.
Następcy
Zaglądają tu nie tylko klienci. Do kuźni pana Aleksandra przychodzą wycieczki ze szkół i przedszkoli. Bywa, że pojawiają się też zwabieni odgłosami kucia ciekawscy. – Czasem jakiś starszy pan podjedzie, zapyta, czy może zajrzeć, bo jego ojciec czy dziadek byli kowalami. I opowie jakąś historię z dzieciństwa, i łezka w oku mu się zakręci. A czasami tata na spacerze z synkiem przyjdzie, żeby mu prawdziwą kuźnię pokazać – mówi pan Aleksander, ciesząc się z takich gości. – Taka też mi przyświecała myśl, gdy otwierałem tu kuźnię – dodaje. Rozpala palenisko, zakłada skórzany fartuch. – Swojej stronie internetowej dałem motto: „Tradycja i sztuka”. Mam świadomość, że piastuję stare wartości, że odpowiadam za ich ocalenie i przekazywanie dalej – mówi, zabierając się do pracy. Stąd też wziął się pomysł na Plenerowe Spotkania z Rzemiosłem i Sztuką Kowalską w Węgorzewie. Może dzięki nim znajdzie się następca pana Aleksandra?
– Starszy syn, piętnastoletni, czasami pomaga mi w kuźni, kiedy trzeciej ręki potrzeba. Jak chce, to potrafi już całkiem niezłe rzeczy zrobić. Młodszy, ośmioletni, też się garnie. Chociaż z tym następstwem... chyba wolałbym, żeby chłopaki czym innym się w życiu zajęły. Ale tradycje i wartości zawodu zostały przekazane, ale co dalej z tym zrobią, to czas pokaże – mówi. Temu służy Przystanek Kuźnia: rozpaleniu zainteresowania. – Czy się uda? Zobaczymy. Przyszedł w tym roku chłopak, który chciał coś wykuć, ale było już dość późno, czasu by nie starczyło. Powiedziałem, żeby przyszedł następnego dnia. Zaczynaliśmy w południe, on był już o 10 rano i czekał. Więc może i będzie z niego pierwszy po dziesięcioleciach węgorzewski kowal. Kto wie? – dodaje z uśmiechem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Na wzrost nowych przypadków zachorowalności na nowotwory duży wpływ ma starzenie się społeczeństwa.