– Mamy w sobie tyle miłości, zespół to nasze trzecie dziecko – mówi Jolanta Karska o drużynie UKS Byki. Karscy od 15 lat trenują młodych piłkarzy popołudniami, po powrocie z pracy. I to z sukcesami, nie tylko sportowymi.
Chińczyk czy futbol?
Karscy wiedzą, że prócz pasji sportowej mogą podopiecznym przekazać to, co mają najcenniejsze: miłość i rodziną atmosferę. Małżeństwem są od 28 lat, mają dwóch dorosłych już synów.
O silną więź rodzinną walczyli od początku. Karski wolał przez 8 lat oddelegowania do pracy w Gdańsku wsiadać co rano przed godziną 5 do pociągu i wracać nim po 18., byleby choć wieczorami pobyć z żoną i synami. A że najstarszy z nich miał bzika na punkcie futbolu i nawet gdy grał w chińczyka, czekając na swoją kolejkę, stopą żonglował kostką do gry, los czwórki Karskich – spędzających ze sobą cały wolny czas, bo w Słupsku nie mieli dalszej rodziny – siłą rzeczy związał się ze sportem.
Jednak trenowanie wymagało od nich postawienia wszystkiego na jedną kartę. Karscy szkolą bowiem kompleksowo. Wymagają zaangażowania ciała na boisku, ale i umysłu w konkursach wiedzy o sporcie. Uczą, jak zdrowo się odżywiać i jak długo spać. Ważą zawodników i robią im testy wysiłkowe. Sami zaś zarywają noce nad „papierologią”, dzięki której udaje im się zdobyć pieniądze dla Byków z budżetu obywatelskiego czy innych projektów.
Zmęczeni? Pewnie, wracają przecież codziennie po 19 do domu. Ale opowiadają o czym innym: o iskierkach w oczach dzieciaków lub łzach, które trzeba im wycierać chusteczkami, o treningach pod chmurką, gdy „nie gniotą ich ściany”, ale otacza zielona murawa, przestrzeń. – Odpoczywa wzrok, odpoczywa głowa. Pojawia się poczucie wolności. To jest coś wspaniałego – opisują. – Ładujemy akumulatory.
Atakuj!!! A może…
– Trenerze, jeżeli gdzieś go mam dać, to tylko do was – powiedział Dawid, dawny podopieczny Karskich z pierwszego składu Byków, przyprowadzając na treningi swojego syna Kacpra.
Wtedy najmocniej dostrzegli sens tego, co robią. – To było zatoczenie pewnego koła, nawet patrząc na ich zdjęcia z dzieciństwa, dostrzega się, że są identyczni – mówi pani Jolanta. I rozrzewnia się, wspominając pouczenie, które Dawid skierował do swojego sześciolatka: „To jest twoja druga mama, a to twój drugi tata. Jeżeli dowiem się, że nie słuchasz tych drugich rodziców, to będziesz miał ze mną do czynienia”. – Ze wzruszenia przepłakałam wtedy cały wtorek…
Dlatego Karscy świadomie angażują w sport całe rodziny. Pierwsze treningi w Akademii rodzice z dziećmi odbywają razem. – Niektórzy rodzice „umierają” już po rozgrzewce – śmieją się trenerzy. Także rozgrywane co dwa miesiące mecze rodzice vs. dzieci pomagają dorosłym zrozumieć, co znaczy wycisk na boisku.
– To po to, by zrównoważyć odczucia, które mają obserwujący mecz na widowni z tym, co przeżywa się na boisku – wyjaśnia pan Zbigniew. – Rodzic, który z trybuny z łatwością krzyczy: „Atakuj, atakuj!” albo „Dlaczego tego nie strzeliłeś?!”, gdy sam pobiega za piłką i po paru minutach zasygnalizuje potrzebę zejścia, bo nogi go bolą, zrozumie, jak dopingować swoje dziecko.
– To też okazja do integracji. Rodziny wspólnie przeżywają i wygrane i przegrane – dodaje pani Jolanta. – Zaprzyjaźniają się z dziećmi i sobą nawzajem, łakną takich spotkań, interesują się, co widać na profilu facebookowym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |