Czasem śmieję się z mew

Szybowanie to według niego poezja. Bywało, że latał na wysokości trzech tysięcy metrów w towarzystwie orłów. Paralotniarz z Ustki przygodę z lataniem zaczął zwyczajnie: od podglądania mew na usteckim osiedlu.

Tani sport

Jeśli szybująca po niebie konstrukcja przypomina zagiętego w dół banana, to mamy do czynienia z paralotnią. Jeśli jej pilot ma „wentylator” na plecach, to jest to paralotnia z napędem plecakowym. Pilot siedzący w wózku na kołach to motoparalotniarz.

– Latanie jest bezpieczne – uspokaja W. Janiszewski, który praktykuje także loty w tandemie. Choć przyznaje, że gdy tylko ruszy sterówką, by zrobić zakręt, niektórzy turyści ze strachu wpadają w drżenie – zwłaszcza ci, którzy nie marzyli wcale o podniebnym przelocie, ale dostali voucher na lot w prezencie. – Staram się nie przestraszyć nikogo, chcę pokazać ludziom piękno latania – uspokaja pan Waldemar.

Instruktor zachęca także do wzięcia sterówek we własne ręce. – Latanie na paralotniach jest tanie i dostępne. A warto, bo jest w nim tyle emocji! Każdy może to robić na swoim poziomie, nie trzeba być mistrzem świata. To dość proste. Jeśli ktoś jeździ samochodem, jest w stanie opanować i paralotnię – przekonuje, choć zaznacza, że latanie to także mozolne przygotowywanie sprzętu, sprawdzanie pogody, ocena ryzyka. Mimo wszystko nie trzeba do tego spełniać wygórowanych wymagań ani robić badań lotniczo-lekarskich.

– Swój samolot można trzymać pod szafą czy w samochodzie, zabrać na koniec świata i tam latać. Tego nikt nie zabroni, bo jeśli przestrzeń powietrzna nie jest objęta zakazem lotów, to nie potrzeba zgody na start – wyjaśnia lotnik. Wylicza, że na podstawowy sprzęt trzeba wydać 10 tysięcy złotych, natomiast używany kupi się już za 5 tysięcy.

Statystyki podają, że pilotów paralotniowych w Polsce jest ośmiokrotnie więcej niż pozostałych. To sport, którego nietrudno się nauczyć – wstępne szkolenie trwa siedem dni przy dobrej pogodzie. Obejmuje też teorię – nie tylko budowę paralotni, ale i aerodynamikę, meteorologię, prawo. Część praktyczna zaczyna się od nauki stawiania skrzydła i sterowania nim przy staniu na ziemi. Od uzyskania licencji dzieli adepta 30 samodzielnych lotów na lotnisku za pomocą wyciągarki.

Poznaj swój kraj

Koło Ustki Bałtyk ma dużo do roboty. Jak mało kto pan Waldemar ma okazję obserwować tę pracę. Gdy wzlatuje nad morze, widzi pod zieloną powierzchnią jaśniejsze wały długich, piaszczystych rew. Ułożone przez zachodnie prądy morskie, nieustannie odbudowują zachodnią plażę Ustki. Choćby nie wiadomo jak dużo plaży pochłonęły zimowe sztormy, ona samoczynnie się odbudowuje – przesuwana prądami rewa w końcu wyskoczy na brzeg i naniesie piach. Z lotu ptaka widać, że nie radzi sobie z tym plaża wschodnia, ponieważ za każdą przeszkodą wystawioną w morze (a tym są usteckie mola) tworzy się niszczycielski wir. Dlatego też wschodnią, dwa razy krótszą plażę co roku muszą odbudowywać pogłębiarki.

Te procesy lotnik dokumentuje na zdjęciach. Jako geograf z wykształcenia znalazł sposób, by w swojej dziedzinie realizować się nie tylko poprzez mapy i wykresy, ale także dzięki zdjęciom robionym w locie na paralotni. Jego fotograficzne prace doceniają organizatorzy wystaw i wydawcy książek.

Przelatując nad ulubionym Słowińskim Parkiem Narodowym, uwiecznia charakterystyczne formy polodowcowe, wyraźne pasmo moreny czołowej. Uważa, że Pomorze Środkowe należy do najciekawszych regionów Polski. – Klif w Dębinie za Ustką w listopadzie jest czerwono-żółto-brązowy. Na wiosnę, kiedy nie ma jeszcze liści, a ptaki już przyleciały, my, paralotniarze, szybując kilka metrów nad koronami drzew, jesteśmy bliżej gniazd, niż będąc na ziemi. Widzimy pisklęta, ich rozwarte dzioby, słyszymy drące się na nas ptactwo.

Wiruje z krukiem

Ptaki to fascynujący towarzysze. W. Janiszewski lata oko w oko z tymi największymi. – Orzeł wygląda od dołu jak szalik kibica z rozczapierzonymi brzegami. Przyleci, popatrzy – opisuje zwierzęta ze Słowińskiego Parku Narodowego lub z Borów Tucholskich. – To niesamowite spotkania z ptakami, które szybują wysoko, wykorzystując termikę. Na przykład czarny kruk, który wiruje w tym samym kominie co my – nasze drogi krzyżują się tam, wysoko. Cóż, czuję się trochę jak ptak – przyznaje paralotniarz, lecz dodaje, że nie marzy o prawdziwych skrzydłach. Raczej fascynuje go, że człowiek dzięki technologii i nowoczesnym materiałom był w stanie skonstruować urządzenie, które tak upodabnia go do ptaków. – Latamy z podobnymi do nich prędkościami, na tych samych prądach powietrza, wznosimy się tak samo szybko, z tym że one nie muszą mieć wariometru, bo mają własne czujniki. Tak, one latanie po prostu czują – tłumaczy. I dodaje: – Ale czasem śmieję się z mew siedzących na plaży, że czekają, aż zaczniemy latać. Dopiero wtedy mówią do siebie: „Hej, idziemy, paralotniarze już latają”. 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg