– Rodzina myślała, że nie żyję. Zamawiali już za mnie Msze żałobne. Kiedy nocą zapukałem do rodzinnego domu i powiedziałem, że to ja, siostra od drzwi uciekła z krzykiem przerażenia – opowiada Eugeniusz Borkowski, żołnierz AK.
Skończył szkołę. Później pracował w stoczni. Ale prof. Potyrała, który prowadził wówczas katedrę na Politechnice Gdańskiej, ściągnął go do siebie. Zaczął pracować w obsłudze technicznej PG. – Niefrasobliwie podałem jednak w dokumentach, że byłem żołnierzem AK. No i się zaczęło. Personalną była tam komunistka z przekonania, taka pani Jankowska. Od razu chcieli mnie wylać z roboty. Ale wstawił się za mną profesor. Nie wiem, jakich argumentów użył, ale w końcu Jankowska podarła mój życiorys i kazała mi go napisać od nowa – opowiada. Ożenił się, zamieszkał w Sopocie. Później z politechniki przeniósł się do biura projektów. – Wtedy wezwano mnie na ćwiczenia wojskowe do Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej. Były wykłady, później dwutygodniowy poligon na Helu. Zostałem dowódcą baterii. Z ćwiczeń wróciłem w stopniu porucznika – mówi pan Eugeniusz.
Rak i nowa rodzina
Siedem miesięcy temu dowiedział się, że jest chory na nowotwór. Najpierw były trzy operacje. Później, jako pacjent leżący, trafił do hospicjum. Jego opiekunką została Justyna Pamuła. Justyna jest koordynatorem wolontariatu hospicyjnego. Z panem Eugeniuszem łączy zamiłowanie do morza. Ukończyła na PG zarządzanie i marketing w gospodarce morskiej, później projektowanie obiektów oceanotechnicznych i urządzeń specjalnych. Od razu między nimi zaiskrzyło. Dzisiaj pan Edmund nazywa Justynę swoją przybraną wnuczką. Dużo rozmawiają i nigdy nie mają dosyć. Kiedy Justyna usłyszała, że Obrona Terytorialna chce dziedziczyć tradycje AK, postanowiła powiadomić dowództwo OT o losach jednego z akowców. Warszawa przekazała sprawę tworzącej się właśnie w Gdańsku 7 Brygadzie Obrony Terytorialnej. Żołnierze zjawili się natychmiast. Dzisiaj pan Eugeniusz mówi, że to jego druga rodzina. Przyjeżdżali, rozmawiali, pomagali w przemieszczaniu się i rehabilitacji. A w panu Eugeniuszu zaczęło na powrót rodzić się życie. Zaczął podnosić się z łóżka. Do perfekcji opanował sztukę poruszania się na wózku. Doszło do tego, że hospicjum postanowiło go wypisać. Pan Eugeniusz mówi dzisiaj, że szkoda mu opuszczać te mury, ponieważ poczuł się tutaj jak w domu.
– To, że OT zamierza dziedziczyć nasze akowskie tradycje, to nie są puste słowa. Trwają rozmowy o przekazaniu wszystkich symboli wojskowych AK 7BOT. Dzięki komandorowi Dariuszowi Demskiemu mogłem zobaczyć Muzeum II Wojny Światowej, uczestniczyłem w odsłonięciu pomnika Żołnierzy Wyklętych i Święcie Wojska Polskiego 15 sierpnia. Widzę w nich naturalną kontynuację naszej walki. Nie tylko dlatego, że są młodzi. Oni mają w sobie wielką miłość do Polski. Tak jak my, akowcy – mówi zamyślony pan Eugeniusz. – Tak wspaniałych ludzi jak komandor to w życiu nie spotkałem. Czuję, że stali mi się niezwykle bliscy. Nie wiem, czym sobie na tę życzliwość zasłużyłem – dodaje skromnie. To spotkanie zmieniło życie ich wszystkich. – Spotkanie z panem Eugeniuszem poruszyło moje serce. Chciałabym być jak on. Postanowiłam wstąpić do Obrony Terytorialnej – mówi Justyna. W błękitnych oczach kruchej blondynki płonie ogień. Złożyła dokumenty. Była na zapoznaniu z jednostką. Niedługo podejmie służbę.
Kmdr nawig. Demski na weterana patrzy z szacunkiem i niemal czułością. – Niedługo minie 27 lat od momentu, kiedy złożyłem przysięgę na wierność ojczyźnie. Nie tylko ja, ale także moi koledzy mamy świadomość, że taką samą przysięgę składali żołnierze AK. Jesteśmy dumni, że możemy dziedziczyć ich tradycje. To jedni z nas. A zarazem wspaniałe wzorce do naśladowania. To dzięki nim dzisiaj Polska jest niepodległa. Chcemy być tak wytrwali i mężni jak oni – podkreśla D. Demski. – Wielokrotnie wyjeżdżałem na misje. Ale te wyjazdy trwały nieco powyżej roku. Oni byli na wojnie poprzez 5 długich lat. I często nie mieli dokąd wracać – dodaje komandor.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |