Największym nieszczęściem dla mnie byłoby, gdybym nie mogła wrócić w góry – mówiła podczas pobytu w Opolu Elisabeth Revol.
Radość i dramat
Po roku samodzielnych wypraw w Himalaje, w styczniu 2018 roku Elisabeth z Tomaszem trzeci raz podjęli wspinaczkę na Nanga Parbat. Udało się, jednak pod szczytem pogoda się pogorszyła, a podczas schodzenia Tomka zmogła choroba wysokościowa i śnieżna ślepota. Pozostał na wys. ok. 7200 m, nie mógł iść dalej. Elisabeth mimo odmrożeń postanowiła zejść niżej, by ułatwić akcję ratowniczą, którą podjęli członkowie polskiej Zimowej Wyprawy Narodowej na K2 – m.in. Adam Bielecki, Denis Urubko, Piotr Tomala i Jarosław Botor. Ekipa odnalazła ją i sprowadziła na dół, ale nie udało się uratować jej towarzysza. Dla Elisabeth było to dużym ciosem, jednak po wielu przeprowadzonych rozmowach z rodziną Tomka stara się pamiętać te dobre chwile. – Jesteśmy pasjonatami i w górach jeszcze bardziej doceniamy życie, które mamy. To, że żyję takim życiem, swoim własnym. Pamiętam wszystkie wschody słońca tam – podsumowała Revol, deklarując, że nadal będzie się wspinać. Wspominając Tomka, podkreśliła, że razem dokonali rzeczy pięknych i prawdziwych i że Polak pozostanie w jej sercu z uśmiechem, z którym chodził po górach. A w hołdzie dla niego zakończyła spotkanie krótkim filmikiem – wspomnieniem wspólnej wspinaczki i towarzysza, który został pod szczytem wreszcie zdobytej góry. – Jestem na wszystkich edycjach tego festiwalu. Kocham góry, to moje życie, choć w wersji amatorskiej. Ludzie dzielą się na tych, którym pragnienia wspinaczki nie trzeba tego tłumaczyć, i tych, którzy tego nie zrozumieją – uśmiecha się opolanka Agnieszka Luboch. – Góry mam w sercu, najchętniej tam bym została, tam wydała ostatni dech.
Zdjęcia, które pokazywali himalaiści, są niesamowite. Chciałabym kiedyś zobaczyć Karakorum zimą, podejść choć do base campu – podsumowuje. Po co to ryzyko? – Ono zawsze istnieje, nie da się go do końca zmierzyć ani wyeliminować. Chodzi o to, by minimalizować zagrożenie – przyznają prelegenci odbywającego się 19 października seminarium.
– Zresztą jest to kwestia bardzo względną. Jedna z himalaistek twierdzi, że nie boi się ruszyć na ośmiotysięcznik, natomiast ma obawy, prowadząc samochód w mieście. Bo tam wysoko – z dobrą ekipą, butlami tlenu, zabezpieczeniem i rozsądkiem ryzyko wypadku jest znacznie mniejsze – podkreśla Miłka Raulin. Sama – będąc na co dzień inżynierem i matką – stara się unikać ryzyka. Jednak, choć nie ma wielkich pieniędzy ani czasu na aklimatyzację, bo zdobywa kolejne szczyty zwykle w czasie kilkutygodniowego urlopu, postanowiła realizować marzenie o wysokogórskich wyprawach i wspinaniu się na ośmiotysięczniki. Zaczęła bez wielkich przygotowań, ruszając samotnie bądź w małej grupie takich jak ona pasjonatów. Teraz, z perspektywy czasu i kolejnych doświadczeń, opowiada, jak wielkie miała szczęście, że wyprawy te nie zakończyły się tragicznie. I nie chodziło o zagrożenia ze strony masywu, co ludzi, na przykład kiedy przechodziło się przez teren walczących ze sobą klanów czy łamało prawo, wchodząc na teren prywatnej korporacji.
Teraz podróżniczka wspina się tylko latem, z tlenem, dobrą agencją i wysokim ubezpieczeniem. I mimo to przed każdym wyjazdem spisuje testament. W górach potrzeba pewnej intuicji i po prostu szczęścia. Bartłomiej Dobroch przytaczał z kolei rozmowy z doświadczonymi himalaistami, którzy mówili, co wpływa na decyzję o rezygnacji z podejścia, choć szczyt jest tuż-tuż... – Można podziwiać ich determinację, pierwotnego ducha przygody, dążenia do celu niezależnie od stanu posiadania, sprzętu i finansów. Ostatecznie walkę zawsze toczy się nie z górą, ale z samym sobą, ze swoją słabością wobec szczytu – przyznała Miłka Raulin.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |