Głód alkoholowy sięgnął zenitu. Zacząłem zanurzać rękę w toalecie, żeby nabrać z niej dłonią wino. Musiałem się napić. A w duszy stanowczy głos: „Co ty robisz?”...
Maciek mówi o sobie, że jest „dziwnym przypadkiem”, bo w tak szybkim czasie nastąpiło uzależnienie. – Zaczęły się problemy rodzinne. Rozwód, dzieci pozostały z byłą żoną. Pracowałem zagranicą jako opiekun osób starszych. Nie radziłem sobie. Alkohol stał się lekarstwem na żal i rozpacz. Pijąc, dalej sobie z tym nie radziłem. Więc piłem coraz więcej i częściej. Aż doszło do stanu, kiedy nie trzeźwiałem przez dwa lata. Piłem wino, piwo, później mocniejsze trunki. Popełniałem wówczas wiele błędów. Zacząłem jeździć po wypiciu. Zacząłem zaniedbywać podopiecznych, na przykład zapominając podać lekarstwa czy insulinę – wspomina.
Samotność coraz bardziej wypełniała jego duszę. W końcu miał wszystkiego dość. – Wtedy w pijanym widzie zaczęło do mnie docierać, że coś jest nie tak. W internecie znalazłem infolinię w Polsce do AA. Otrzymałem numer telefonu do AA z polskiej grupy. Rozmawiałem z nimi. Próbowałem, ale nie dawałem ciągle rady. W pewnym momencie wziąłem dużą dawkę morfiny, myśląc: „Trzeba przecież skończyć do nieudane życie” – opowiada. Wtedy zadzwoniła do niego koleżanka. Opatrzność Boża?
– Musiało się to zdarzyć. Skontaktowała się z moim bratem, który jest pielęgniarzem. Zadzwonił do mnie, kazał zrobić płukanie żołądka. Całe szczęście morfina była w powłoczce, która powoli ją uwalniała. Kazał mi się natychmiast spakować i wracać do Polski. I kiedy obudziłem się następnego dnia, poczułem, że chcę żyć, tak nagle pokochałem życie... Wróciłem do Polski, gdzie czekało już na mnie miejsce na oddziale w szpitalu – mówi Maciej.
W szpitalu uratowali mu życie, bo kiedy tam trafił, miał już bardzo zniszczoną wątrobę. – Po opuszczenia szpitala musiałem wracać za granicę, bo umowa o pracę trwała. Bałem się tego. Znów obcy kraj i totalna samotność. Co mnie uratowało? Miałem numer telefonu do Beaty. Wystarczyło parę minut rozmowy... – wspomina.
Ale zdarzył się trudny moment. Przyjechali znajomi i przywieźli mu w prezencie dwa wina. – Modliłem się, trzymając te butelki. Miałem tak ogromną ochotę się napić. Pamiętam, jak dziś, że wina miały ponad 15 lat. W końcu postanowiłem wylać je do toalety. Wylewałem i czułem ten zapach, do dziś go czuję. Głód alkoholowy sięgnął zenitu. Zacząłem zanurzać rękę w toalecie, żeby nabrać z niej dłonią wino. Musiałem się napić. A w duszy stanowczy głos: „Co ty robisz?”. Ostatkiem sił nacisnąłem spłuczkę. I odczułem wielką ulgę – opowiada.
Po czasie wrócił do Polski. Dziś mieszka z dziećmi. Żona mu je oddała. Rozwija swoje pasje, szczególnie uzdolnienia muzyczne. Z przyjemnością wędkuje. Tak zmieniło się jego życie w ciągu ostatnich trzech lat. – Przebudowałem całego siebie. Tak myślę, że to, iż trzeźwieję, jest darem. Bo leczenie polega na tym, że się nie zmienia świata, a siebie. Widzimy źdźbło u innego, a w swoim oku belki nie widzę. Dostrzegając ją, zmieniasz własny świat, świat rodzinny, poprawiasz relacje. To się musi dziać codziennie. Ta choroba spowodowała, że staram się być lepszym człowiekiem. Dołączyłem do Beaty i Piotra.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |