Modlitwa za 100 funtów

Córka Aliny Dulgheriu żyje, bo jej matce udzielono pomocy przed zakładem aborcyjnym. Prawo wprowadzone w londyńskiej dzielnicy Ealing sprawia, że wiele kobiet pomocy nie dostanie.

Konieczny krok

Organizacje pro life próbowały walczyć przeciw wprowadzeniu zakazu modlitwy. Wśród takich grup znalazła się organizacja Be Here For Me Aliny Dulgheriu. Alina w 2014 r. nawróciła się na katolicyzm. Jej grupa ma pomagać kobietom, które znalazły się w takiej sytuacji, w jakiej kiedyś była ona sama. Stowarzyszenie publikuje historie kobiet, które urodziły dzieci dzięki temu, że dostały pomoc przed zakładem aborcyjnym. Swoją historię opowiada także Alina. – Moja mała córka jest tutaj dzięki wsparciu, które dostałam od grupy stojącej przed przychodnią Marie Stopes – mówiła agencji CNS.

Obrońcy życia zebrali 6 tys. podpisów pod skierowaną do lokalnych władz petycją z żądaniem cofnięcia przepisów. Złożyli też do sądu wniosek w tej sprawie. Jak podkreślili, zakaz ogranicza wolność zgromadzeń, wolność wyrażania opinii i inne swobody obywatelskie. Zwolennicy ograniczenia wolności zgromadzeń w pobliżu zakładu Marie Stopes twierdzą jednak, że demonstracje w obronie życia naruszają prywatność kobiet poddających się aborcji. Przekonują też, że klientki przychodni doświadczają agresji ze strony demonstrantów. Obrońcy życia odpowiadają, że w ich akcjach biorą udział dwie lub trzy osoby, które rozdają ulotki i modlą się. Jak dotąd nie udowodniono żadnego przypadku ataku na kobiety idące na aborcję, a organizacja British Pregnancy Advisory Service konieczność wprowadzenia zakazu demonstracji uzasadniała tym, że one się w ogóle odbywają.

Brytyjski Sąd Najwyższy przyjął punkt widzenia zwolenników aborcji i odrzucił pozew organizacji broniących życia. – Istnieją dowody, że bardzo znaczna liczba osób korzystających z przychodni aborcyjnych uznawała, że ich prywatność poważnie naruszano w czasie i miejscu, gdy były szczególnie wrażliwe na niechcianą uwagę – powiedział sędzia Mark Turner, uzasadniając swój wyrok. Powiedział też, że zakaz demonstracji jest „krokiem koniecznym w demokratycznym społeczeństwie”.

Poszerzyć zakaz

Nie jest zatem wykluczone, że zamiast zniesienia zakazu z Ealing doczekamy się jeszcze większych restrykcji wobec obrońców życia. W październiku zeszłego roku Rupa Huq, deputowana Partii Pracy startująca z okręgu obejmującego Ealing, napisała list wzywający ministerstwo spraw wewnętrznych do wprowadzenia zakazu modlitw przed wszystkimi przychodniami aborcyjnymi w Wielkiej Brytanii. Jej zdaniem modlitwa to przejaw przemocy symbolicznej.

Huq jest znana ze skrajnych poglądów. Domagała się zakazu wjazdu prezydenta USA Donalda Trumpa na teren Wielkiej Brytanii. Twierdziła też, że za powstanie Państwa Izrael należałoby przeprosić Palestyńczyków. W Polsce zasłynęła interwencją, w wyniku której uniemożliwiono zorganizowanie spotkań publicysty Rafała Ziemkiewicza z brytyjską Polonią. Lewicowi politycy nie uznali jednak listu Rupy Huq za przejaw zbytniego radykalizmu. Przeciwnie, podpisało się pod nim 113 deputowanych Partii Pracy i Liberalnych Demokratów, w tym szefowie obu partii – Jeremy Corbyn i ­Vince Cable. W połowie września br. minister spraw wewnętrznych Sajid Javid zapowiedział, że zakaz nie zostanie wprowadzony na terenie Wielkiej Brytanii. Determinacja zwolenników aborcji pokazuje jednak, że obrońcy życia nie mogą być spokojni.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg